środa, 26 sierpnia 2015

Póki śmierć nas nie rozłączy...

Hej! Kiedy się przedstawiałam wspominałam, że lubię pisanie i osobiście piszę opowiadania. Oto pierwsze, które skończyłam :D Z góry przepraszam za wszelkie literówki i miłego czytania :)





W życiu nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli. Jest to normalna część każdego ludzkiego istnienia. Przecież zawsze mamy szansę na rozwiązanie problemu, przeprosiny za obrazę czy kłótnię, naprawienie zniszczonej przez nas relacji lub przyznanie się do błędu. Co by się stało, gdybyśmy tę szansę stracili?
Lucy i Louis byli nierozłączni od czasów dzieciństwa, teraz są najlepszymi przyjaciółmi i wydawało się, że nic nie może ich podzielić. Do czasu kiedy Lucy powierza mu swoją największą i najtragiczniejszą tajemnicę, która kilka dni potem krąży po szkole.
Zawiedziona i wściekła dziewczyna przychodzi do niego wieczorem, żądając wyjaśnień. Po kilku godzinach łzawej kłótni wychodzi z domu przyjaciela, jest już grubo po północy, a lampy uliczne nie rzucają dzisiaj znajomej dla nich poświaty. W egipskich ciemnościach kieruje się do domu, który jest tylko kilka przecznic dalej.
Może Louis był zły, ale Lucy była dla niego ważna. Jak to możliwe, że jeszcze nie zauważyła jego uczuć? Wybiegł za nią, z każdą sekundą coraz bardziej przyspieszając. Poczuł niesamowitą ulgę, gdy zobaczył ją na końcu ulicy. Szła powoli, co chwilę ocierała łzy. Krzykną jej imię, Lucy odwróciła się i w tym samym czasie oblała ją fala światła reflektorów jakiegoś samochodu. Zanim cokolwiek zdążył zrobić, rozpędzony SUV uderzył w nią z taką siłą, że poleciała na ścianę sąsiedniego budynku. Kierowca nic sobie nie zrobił z potrąconego przechodnia, włączył wycieraczki, aby pozbyć się krwi. Louis patrzył na ciało Lucy, zapłakanej i zakrwawionej Lucy leżące pod starą kamienicą. Nawet nie zauważył kiedy do niej dobiegł, wziął ją w ramiona i zaczął kołysać, mówiąc, że będzie wszystko dobrze. Oczywiste było, że nie jest dobrze.
I nie będzie.

Poniedziałek, 15 czerwca 2015

Trzy dni temu przywieźli Lucy do szpitala. Wczoraj zawieziono ją do kostnicy. Dzisiaj trzymam jej chłodną dłoń i wpatruję się w jej pozbawioną życia twarz. Za trzy dni zobaczę ją po raz ostatni, jako Królewnę Śnieżkę w szklanej trumnie lub Śpiącą Królewnę, śpiącą na wieki.
Gdybym nie pozwolił jej wyjść, wybiegł za nią wcześniej, nie zawołał jej... Byłaby żywa. T przeze mnie Lucy zginęła młodo, zapłakana, przekonana, że nic dla mnie nie znaczy. A ja nie mogę tego wyjaśnić, przeprosić, zadośćuczynić, bo ona zginęła.
Ojciec mówiła, że to była je wina, matka, że byłem za nią odpowiedzialny, ale mnie nie wini. Za to moja siostra robi mi wyrzuty co kilka minut. Jestem jej za to ogromnie wdzięczny, bo nie umiem sobie wybaczyć. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Ulubioną piosenkę Lucy i moją. Z rozpadającym się sercem odebrałem połączenie od nieznanego numeru.
-Louis Stewart, słucham.
-Louis?- usłyszałem dziewczęcy głos w słuchawce. Dziewczyna musiała być w wieku Lucy. Kolejne pęknięcie.
-Kto mówi?
-Nie wiem jak to wyjaśnić... Musisz przyjechać do szpitala, do którego mnie przywieziono.
-Nie mam pojęcia o czym mówisz.
-Louis, to ja. Lucy.
To niemożliwe.
-Nie wiem kim jesteś, ale nie mam nastroju na takie zabawy.
-To naprawdę ja! Jak mam ci to udowodnić?
-No nie wiem. Może wstaniesz z umarłych.
-Nie mogę ci tego tłumaczyć przez telefon! Przyjedź do szpitala.
-Jeśli się okaże, że dzwonisz po ludziach i z nich żartujesz to lepiej już pisz testament. Będę za piętnaście minut.
Rozłączyłem się i otarłem łzy, które po prostu popłynęły. Co ja wyprawiam? Robię sobie nadzieję na odzyskane mojej Lucy. Westchnąłem, wyszedłem z kostnicy i wsiadłem do swojego samochodu.
Nawet nie podała mi numeru gabinetu. To musiał być żart. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy dotarłem do szpitala i stałem przed lekko rozdrażnioną recepcjonistką.
-W czym mogę panu pomóc?
-No... Ja... około dziesięć minut temu rozmawiałem z jedną z pacjentek, która kazała mi tu przyjechać...
-To bardzo wiele wyjaśnia.- prychnęła kobieta.
-Nie było tu może jakiś dziwnych wydarzeń ostatnio...?
-Cóż...- zaczęła kobieta.- dziś rano pacjentka, która zapadła w śpiączkę cztery lata temu nieoczekiwanie się obudziła. Nikt nie potrafi tego wyjaśnić.
-W jakim jest pokoju?
-Chyba nie sądzisz, że ci powiem? I tak za dużo już wiesz.
Położyłem na blacie banknot stuzłotowy i kobieta wskazała na drugie drzwi po lewej.
Skinąłem głową w podziękowaniu i powoli otworzyłem drzwi. Na szpitalnym łóżku leżała drobna piętnastolatka. Złote loki miała rozczochrane, oczy duże i szare, a skórę szarą. Patrzyła na mnie zrozpaczona i przerażona. Usiadłem na stołku koło niej i popatrzyłem znacząco.
-Teraz się tłumacz.
-Nie wiem od czego zacząć. Kiedy tylko się obudziłam przyszedł jakiś lekarz, to znaczy chyba był lekarzem. Był strasznie blady, miał długie czarne włosy i lekki zarost...
-Co jego wygląd ma do mnie?
-Masz rację, to nie ważne. Usiadł tam gdzie ty i powiedział mi, że umarłam trzy dni temu. Zaczęłam sobie przypominać naszą kłótnię i jak potrącił mnie samochód. Dowiedziałam się, że to dzięki niemu jestem w ciele tej dziewczyny, która i tak nigdy się nie obudzi.
Mało mnie obchodzi dlaczego pozwolił mi żyć. Byłam zdruzgotana faktem, że nigdy cię nie zobaczę i nie przeproszę za tamtą kłótnię. Nie powinnam była być taka wściekła, bo nasza przyjaźń nie powinna być mniej ważna od moich sekretów...
-Słuchaj.- zacząłem.- nie twierdzę, że całkowicie ci wierzę, ale mówisz tak, jakby to była twoja wina, a nią nie jest. To wszystko...
-Wiedziałam, że będziesz się obwiniać.- zaśmiała się bez cienia humoru. Złapałem ją za ręce, kurczowo, bo nigdy więcej nie pozwolę jej odejść.
-Teraz możemy być znowu razem, nigdy więcej nie pozwolę cie skrzywdzić. Wyjedziemy gdzieś...- delikatnie wyciągnęła swoje ręce z moich i przyłożyła mi je do policzków.
-Louis, nie powiedziałam ci wszystkiego. Ta dziewczyna ma dom, rodzinę, która jeszcze nie wie o szczęśliwym przebudzeniu córki. Poza tym, ja powoli umieram.
-C-co?- głos mi się znowu łamał. Przez chwilę byłem szczęśliwy, czułem, że dam radę to naprawić.
-Po śmierci dusza zostaje wśród żywych na tydzień. Dzisiaj jest czwarty dzień od mojej śmierci. O północy, za trzy dni wrócę do swojego ciała, a potem odejdę stąd na zawsze...- mówiła przez płacz. Chwyciłem ją w objęcia i oboje zaczęliśmy płakać.
-Nigdy nie chciałem cię stracić! Nie mogę cię stracić znowu! Nie mogę!
-Nie wiem czy to najlepsze, czy najgorsze co mnie spotkało, że dostałam szansę na pożegnanie.- wyszlochała.
-Całe życie to chyba najgorsze co nas spotkało. Lucy.
Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Wcześniej jej oczy były niebieskie, piękne jak ocean, teraz widzę w nich tylko szarą rzeczywistość.
-Kocham Cię.
Wciągnęłam powietrze ze świstem i mocno się do mnie przytuliła.
-Ja też cię kocham. Kochałam. I będę kochać.
Siedzieliśmy tak przytuleni do siebie. Trzymałem moją Lucy, żywą, ale umarłą. Powoli znikającą z tego świata. Byłem niezmiernie szczęśliwy, że oboje czuliśmy to samo. Teraz na zawsze będziemy razem. Na zawsze, czyli trzy dni.

Godzinę po moim przyjeździe w pokoju pojawił się lekarz. Był to ten sam człowiek, o którym wcześniej mówił Lucy. Pozwolił mi ją zabrać i już dwadzieścia minut później byliśmy w moim domu. Było tu pełno jej rzeczy, których rodzina nie zdążyła jeszcze zabrać. Usiadła na moim łóżku i zaczęła się rozglądać po pokoju, jakby była tu pierwszy raz.
-Co chciałabyś robić?
-Jest pełno rzeczy, które chciałabym zrobić, ale pierwsze w kolejce jest zapomnienie o śmierci. Bawmy się tak, jakbym wcale nie umarła.
-Więc na dzisiejsze popołudnie proponuję spacer po parku, gdzie przepłyniemy się łódką po stawie, wycieczkę do parku rozrywki i romantyczną kolację w mcdonaldzie.
-Brzmi baardzo romantycznie.
-Staram się jak mogę.
Podałem jej ramię i wyszliśmy z mieszkania. Założyła przewiewną sukienkę w kwiaty, którą miała po babci. Był to jeden z powodów, dla których tak ją kochałem. Nie przeszkadzało jej pokazywanie się z rodziną, żartowanie z nimi czy noszenie ich ubrań. Większość, które nosiła były po jej matce lub ode mnie, bo wszystkie swoje pieniądze przeznaczała dla domów dziecka. A ile miała lat? Piętnaście. Potrafiła dostrzec całe piękno życia i natury, którego ja, tylko dwa lata starszy chłopak, nie potrafiłem. Wszyscy mówili, że jest dziecinna i powinna spoważnieć, a to właśnie oni dorośli zbyt szybko. Nie obchodziło ją co pomyślą ludzie, wiedziała, że swoje trzeba przeżyć jak najlepiej, bo życie jest kruche i krótkie. Nadal to wie, a ja doceniam to wszystko dopiero teraz. Twierdzisz, że doceniasz to co masz. Bzdura. Musimy coś stracić, aby w pełni zobaczyć tego wartość. Tęsknię za nią, a stoi obok mnie. Mam świadomość tego, że jest daleko i prawdziwa nigdy nie wróci. Odpędziłem od siebie te myśli i wpadłem na genialny pomysł.
-Co ty na to, abyśmy poznali się od nowa?
-Słucham?- wydała się zdziwiona.
-No wiesz. Wpadłem na ciebie, gdy wychodziłem ze szpitala i od razu się zakochałem. Po wielu błaganiach dałaś się namówić na wspólny wieczór, a ja chcę cię jak najlepiej poznać, bo za trzy dni wracasz do rodziny w Niemczech.
-Ooch. No tak, wyglądałeś uroczo, gdy tak błagałeś. Przypomnij mi swoje imię, proszę.- uśmiechnęła się.
-Jestem Louis Stewart.- stanąłem przed nią i ująłem jej dłoń składając na niej pocałunek.- twój książę na białym rumaku. Powiedz mi księżniczko, ja się zwiesz?
-Lucy Bracken, i nigdy więcej nie nazywaj mnie księżniczką.
-Dobrze księżniczko.- wyszczerzyłem zęby na widok jej miny i poszliśmy w stronę parku.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a liście skąpane w promieniach nabierały złotego odcienia. Lucy przytulała się do mojego boku, a nasze kroki chrzęściły na żwirowej ścieżce. Cały czas nuciła naszą piosenkę.
-Wiesz... Lucy. Kiedyś miałem wspaniałą przyjaciółkę.
-Tak?- spojrzała na mnie uśmiechnięta.
-Tak. Była cudowna. Kiedy miała trzynaście lat chodziła na zajęcia muzyczne, a ja razem z nią. Ona grała na fortepianie, a ja na gitarze. Dwa lata wcześniej próbowała mi wcisnąć bransoletki przyjaźni, ale jestem facetem, więc nie jarały mnie ozdóbki. Co kilka tygodni to sobie przypominała i mi wytykała, że nie możemy być najlepszymi przyjaciółmi na zawsze, bo nie mamy bransoletek. Pewnego razu przypomniała sobie na zajęciach, więc wpadłem na pomysł, aby napisać piosenkę. Od tego czasu zawsze graliśmy ją, gdy byliśmy smutni, weseli czy chcieliśmy się wyładować. Najpiękniejsze było to, że zawsze brzmiała troszeczkę inaczej, bo nasze emocje robiły różne dziwne rzeczy z naszymi głosami. I tak sobie graliśmy, ona na fortepianie, ja na gitarze, razem śpiewając piosenkę, która połączyła nasze serca w jedno.
Kiedy opowiadałem jej tę historię wpatrywałem się w promienie słońca malujące taflę wody na różowy i pomarańczowy kolor, w liście kołyszące się lekko w rytm naszych oddechów i nasze odbicia, które co chwilę się rozmazywały i wracały do pierwotnego kształtu. Zbyt boleśnie przypominało to życie. Spojrzałem na Lucy. Wycierała oczy.
-To piękna historia.
-Mam wrażenie, że Lucy ciągle tu ze mną jest, a mimo to strasznie za nią tęsknię.
Położyła mi rękę na piersi.
-Ona zawsze będzie w twoim sercu.
Podeszliśmy do mężczyzny, który wynajmował łódki, zapłaciłem i wypłynęliśmy na jezioro. Wiatr wspaniale rozwiewał jej włosy, które ona ciągle poprawiała. Czasem się z nią drażniłem i kołysałem łódką. Siedziała naprzeciwko mnie i chłonęła otaczający nas krajobraz, jak to zawsze robiła, gdy chodziliśmy do parku, lasu czy nad jezioro. Teraz chciała go po prostu zapamiętać i doskonale to rozumiałem.
Godzina minęła niezwykle szybko, znowu staliśmy na lądzie, a Lucy lekko kołysała się na boki. Chwyciła mnie pod ramię i skierowaliśmy się do parku rozrywki. Po drodze kupiłem nam po shake'u, a ona opowiadała mi swoją historię kiedy ze swoim przyjacielem pojechali na wieś, biegali po polach i nagle pojawił się dzik. Pamiętałem tę historię, złamałem wtedy nogę, weszliśmy na drzewo, żeby uciec, a gdy próbowałem zejść poślizgnąłem się i spadłem. A ona na mnie. Śmialiśmy się na te wspomnienia.
Lucy chciała się przejechać na każdej możliwej atrakcji, więc obchodziliśmy wszystko po kolei. Samochodziki, kolejkę górską, trampoliny, wielkie wieże, salon luster... Przez całą wycieczkę koło tych luster narzekała na to, że jest gruba. Chyba zapomniała jak działają te lustra. Ostatnie było strzelanie do celu. Pokazała mi wielką pluszową pandę, którą miałem jej wygrać. Dopiero za piątym razem udało mi się trafić w sam środek tarczy, a i tak to ja musiałem taszczyć tego miśka.
-Jestem głodna.- stwierdziła.- gdzie mnie zabierzesz?
-Do mc...
-Może do jakiejś restauracji...? Ta jest w porządku!- wskazała na naszą ulubioną pizzerię. Pokiwałem głową. Było już ciemno, gdy zamówiliśmy dużą margheritę. Lucy od zawsze jadła tylko tą.
Rozmawialiśmy o wszystkim co przychodziło nam do głowy. Pogoda. Jedzenie. Hobby. Ulubiony kolor, wykonawca, film. Lucy kochała książki. Wystarczyło wkroczyć na ten temat, a ona pięknie streszczała całą książkę. Nawet wszystkie, które przeczytała. Dziewczyna często wciskała mi jakieś książki i kazała czytać, a gdy odmawiałem robiła się czerwona i odwracała do mnie plecami dopóki nie zacznę czytać. Zawsze była urocza.
Nie mogę powiedzieć, że posiadała kobiecy wdzięk, bo tej cechy nigdy nie miała. Pożarła prawie całą pizzę, wszędzie nabrudziła i miała na twarzy wąsy od sosu. Zacząłem się z niej śmiać i podałem serwetkę.
Po jedenastej byliśmy już u mnie w domu. Założyła moją starą koszulkę i spodnie od piżamy, a ja włączyłem nasz ulubiony horror. Usadowiła się koło mnie, owinęła w kokon kocem i oparła głowę na moim ramieniu co chwilę chrupiąc popcornem.
Trzy dni. Trzy dni. Trzy dni.

Wtorek, 16 czerwca 2015

-Wstawaj leniu jeden.- Lucy wylała na mnie wiadro zimnej wody, co robiła zawsze, gdy nie obudziłem się przed jedenastą. Przetarłem oczy dłonią i przeczesałem mokre włosy powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Ciągle trzymała wiadro nad głową, miałem około dziesięć sekund na wstanie z łóżka albo mi nim przywali, zdążyłem się o tym kilka razy przekonać. Powoli doczłapałem się do łazienki, wziąłem szybki prysznic i ubrałem luźną, ciemnozieloną koszulkę i sprane dżinsy.
Lucy siedziała na moim łóżku, ubrana w plisowaną spódniczkę w kropki i wciśniętą w nią żółtą bluzkę. W dłoniach trzymała ulotkę balu, na który mieliśmy razem pójść. Usiadłem koło niej i podała mi papier.
-Co ty na to?- spytała, patrząc na mnie wzrokiem smutnego szczeniaczka.
Wzruszyłem ramionami.
-Jeśli cię to uszczęśliwi to chętnie z tobą pójdę.
Lucy zawsze chciała iść na bal tematyczny, męczyła mnie o to od trzech lat, ale dopiero w tym roku by ją wpuszczono.
-Jest w czwartek wieczorem, jutro możemy iść wypożyczyć stroje. Masz samochód?
-Mam...- z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego.
-Pojedźmy nad morze!
-Lucy, nie wydaje mi się...
Ale ona już zaczęła skakać z radości po pokoju i w pośpiechu pakować rzeczy. Westchnąłem i poszedłem do gabinetu ojca, aby znaleźć mapę. Nad morze nie mieliśmy daleko, około dwóch godzin jazdy. Mój wzrok spoczął na zdjęciu naszych rodzin. Zaśmiałem się bez humoru, ciekawe jakby zareagowali, gdyby dowiedzieli się, że syn wagaruje i szlaja się po mieście z porwaną ze szpitala piętnastolatką cztery dni po śmierci swojej najlepszej przyjaciółki, w dodatku wydając na nią pełno pieniędzy. Wróciłem do pokoju i dostałem w twarz torbą Lucy.
-Nie musiałaś być taka delikatna.- powiedziałem.
-Wyczuwam sarkazm.- zaśmiała się i chwyciła mnie za wolną rękę.- chodźmy, muszę spędzić nad morzem jak najwięcej dzisiejszego dnia!

Kiedy dojechaliśmy dochodziła czternasta. Wzięliśmy torbę z samochodu i poszliśmy na pustą plażę. Lucy ciągle się śmiała i sypała piaskiem na wszystkie strony zachwalając tutejsze widoki. Fale mocno uderzały o brzeg, zostawiając za sobą wodorosty i muszle, które zaraz zabierały z powrotem. Rozłożyliśmy ręczniki i parasol i poszliśmy do wody. Lucy stanęła po kostki w wodzie i przeszedł ją dreszcz.
-Z-zimna.- objęła się ramionami.
-Tak uważasz?- zaśmiałem się. Spojrzała na mnie niepewnie i zaczęła się cofać. Powoli szedłem w jej kierunku, fale moczyły mi nogawki, a ciepły wiatr rozwiewał włosy.
-Louis, nie patrz tak na mnie.
Doskoczyłem do niej w trzech susach i porwałem w ramiona, po czym zacząłem wchodzić na głębszą wodę.
-Co ty robisz?- próbowała udawać przerażoną, ale śmiech zagłuszał panikę. Mocniej objęła mnie za szyję i wtuliła twarz w klatkę piersiową.- wracaj do brzegu!
Woda sięgała mi pasa, gdy się zatrzymałem. Zanim Lucy zdążyła o cokolwiek zapytać rozluźniłem nogi i oboje wpadliśmy do wody. Wynurzyłem się i zacząłem śmiać na widok jej miny.
-Chciałeś nas zabić.
-Chciałem być mokry.
-A dlaczego ja też miałam być?
-Żadna czynność nie potrafi przynieść mi radości, gdy robię ją bez ciebie.- pocałowałem ją w czoło i poszedłem na brzeg.
Usiadłem na piasku, a Lucy usadowiła się pomiędzy moimi nogami i oparła głowę na mojej piersi.
-Mam wodorosty pod bluzką.- poskarżyła się.
-Mogę je wyciągnąć.
-Poradzę sobie.- uśmiechnęła się.- ulepmy bałwana.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Znowu się uśmiechnęła, wstała i zrobiła małą kulkę z piasku, po czym rzuciła nią we mnie. Uchyliłem się i sam zacząłem lepić swoją.
-Piasek jest na zastępstwo śniegu! Ale nie mieliśmy robić bitwy na śnieżki, tylko lepić bałwana.
-Jak sobie pani życzy.
Pomogłem jej ulepić trzy spore kule i postawić na sobie. Podczas gdy ja szukałem patyków na ręce i nos, Lucy zbierała muszle i wodorosty, aby zrobić oczy, usta, guziki i włosy.
Prezentował się nieźle z oklapłymi, zielonymi włosami i biało różowymi oczami.
-Przydałby mu się pantene.- wyszczerzyła się do mnie. Przechyliłem głowę na bok i zaśmiałem.
Zdecydowaliśmy się jeszcze na zbudowanie zamku, puszczanie kaczek, łowienie ryb i szukanie pereł w muszlach małż. O dwudziestej poszliśmy do smażalni ryb i zjedliśmy po dorszu z frytkami. Podczas jedzenia Lucy zaproponowała pójście do kina. Poszliśmy do samochodu i kupiliśmy bilety na jedną z ckliwych komedii romantycznych, w których na końcu zawsze wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Lucy przez cały film siedziała do mnie przytulona i zaciekawiona oglądała film. Ja nawet nie słuchałem, pogrążony w myślach wsłuchiwałem się w brzmienie mojego serca, które z każdą godziną bardziej krwawiło. Jak mogłem nie myśleć o tym, że zaraz, w mgnieniu oka ona umrze? Znowu? Kiedy się w niej zakochałem, pomyślałem, że pojawi się inna, ładniejsza, o lepszej figurze, lepszy model. Teraz mam ochotę puknąć się w głowę. Nie ma piękniejszej dziewczyny od Lucy. Nie ma takiej, która ma cudowniejszy śmiech, wspanialszy uśmiech czy piękniejsze oczy od mojej Lucy. Żadna nie dorównuje jej urodą, figurą czy charakterem, bo ona jest po prostu idealna.
Wielu ludzi szuka ideałów lub uważa za ideał zwykłych ludzi, którzy urodzili się ładniejsi lub tacy się stali po operacjach plastycznych. Oceniają ludzi z wyglądu i wyrabiają sobie opinię z plotek i własnych podejrzeń, zamiast poznać daną osobę. Wolą wierzyć w kłamstwa, bo niestety, ale teraz prawdą jest to, w co każdy wierzy, a nie to, co jest prawdziwe.
Nie mogę uwierzyć, że kiedyś myślałem tak jak oni. Lucy nie jest moją zabawką, którą wyrzucę, gdy trafi się lepsza. Ona jest moją duszą, moim sercem, moim ciałem i wszystkim co dla mnie najważniejsze. Nie będzie nikogo po Lucy, bo ona zabierze moje serce ze sobą do grobu.

-Jak ci się podobał film?- spytała. Potarłem brodę i uśmiechnąłem się lekko.
-Chyba zasnąłem.
-No wiesz...
Popatrzyła w niebo i wciągnęła głośno powietrze. Gwiazdy błyszczały na niebie tworząc morze świateł otaczające cały wszechświat. Podeszliśmy do samochodu i usiedliśmy na masce. Niebo odbijało się w jej oczach jak w lustrze. Ona patrzyła na gwiazdy i zachwycała się ich blaskiem, one patrzyły na nią i chwaliły jej urodę, zastanawiając się przy tym co tak wspaniała dziewczyna robi ze mną. Ja wpatrywałem się w jej ciągle uśmiechnięte usta, delikatnie całowałem jej nos, policzki, skroń i uszy, starając się zapamiętać każdy detal jej twarzy.

Byliśmy w domu kilka minut przed północą. Dzisiaj nie oglądaliśmy filmów, Lucy położyła się koło mnie na łóżku i już po chwili spała. A ja? Ciągle powtarzałem te dwa słowa.
Dwa dni. Dwa dni. Dwa dni.

Środa, 17 czerwca 2015

Kiedy się obudziłem leżałem na podłodze, a Lucy słodki chrapiąc rozłożyła się na łóżku. Wstałem i poszedłem do kuchni, wyciągnąłem jajka i zacząłem smażyć jajecznicę. Spojrzałem na zegarek, było wpół do dziesiątej. Sophie weszła do kuchni pięć minut później zwabiona zapachem gotowanego jedzenia. Przecierała zmrużone oczy i poprawiała potargane włosy. Podeszła do lodówki i napiła się mleka z kartonu, po czym usiadła przy stole.
-Co cię natchnęło do robienia śniadania?- spytała zaspanym głosem.
-Widok śliny rozmazanej na twojej uroczej buzi i wzrok zombie. Było warto.
Wzięła podkładkę ze stołu i rzuciła nią we mnie mrucząc coś pod nosem. Podsunąłem jej pod nos talerz i zajęła się jedzeniem. Podniosła głowę znad talerza, nałożyła trochę jajecznicy na widelec i strzeliła nią we mnie.
-Dlaczego marnujesz moje jajka?
-To nie ma żadnego związku z twoimi jajkami.- zaprzeczyła chichocząc.
-Skro sam je rozbiłem i usmażyłem to są moje.
-Na wieki wieków. Spoczywajcie w pokoju jajka Louisa.- pokłoniła się przed jedzeniem i parsknęła śmiechem. Dopiero teraz zrozumiałem o co jej chodziło, więc zmieszany jej reakcją zawtórowałem jej śmiechem.
Wypożyczalnia strojów była była kilkanaście minut od mojego domu, zaparkowałem obok i weszliśmy do sklepu. Sprzedawczyni miło nas powitała i spytała czego szukamy. Wyjaśniliśmy tematykę balu, ona podekscytowana porwała Lucy, a mnie wskazała jeden stojak obwieszony wszelkimi strojami wiktoriańskimi i średniowiecznymi. Wybrałem strój rycerza w kolorze popiołu z naszytym na piersi złoto czerwonym herbem. W komplecie była pochwa z plastikowym mieczem i peleryna. Usiadłem w kostiumie na krześle i czekałem na powrót pani mego serca i jej służącej. Kiedy tylko usłyszałem ich kroki poderwałem się z krzesła, jednak na widok Lucy znowu na nie opadłem.
Nie było słów, które określiłyby jej piękno. Miała na sobie białą suknię, zwężoną pod piersiami i w tym miejscu przewiązaną złotym pasem. Od zwężenia zaczynała się szeroka spódnica, która się za nią ciągnęła i zdobiły ją dwa złote pasy pośrodku. Rękawy miała do łokci, a doszyty do nich materiał sięgał za jej dłonie. Na rozpuszczonych włosach nosiła złoty diadem. Uśmiechnęła się na mój widok i podparła się o boki.
-Wyglądasz nieźle.
-Dzięki.- wydusiłem.
-Myślisz, że mogę tak iść?
-Przyćmienie wszystkich innych masz zagwarantowane. Wyglądasz pięknie.
Zakręciła się i zaśmiała.
-Dziękuję. Postanowiłeś być moim rycerzem?
-Przez resztę swojego życia. Tak.
Podniosłem się i ucałowałem jej obie dłonie.
-Ślubuję.
Przebraliśmy się z powrotem w swoje ubrania, zapłaciłem za kostiumy i wyszliśmy z wypożyczalni.
-Może przejdziemy się do zoo? Dawno w żadnym nie byłam.
-Pewnie.
-Co masz zamiar robić kiedy wyjadę?- spytała podczas drogi. Było po niej widać, że uderzył w nią czas, który nam został.
-Przez chwilę nie będę udawać. Nie mam pojęcia Lucy co zrobię bez ciebie. Przez całe swoje życie zajmowałem się tobą, od dziecka. Nie oczekuj ode mnie, że zapomnę. Niestety, ale ciężko jest zapomnieć ludzi, którzy dali nam tak wiele do zapamiętania. Przez całe dnie i noce będę o tobie myślał, tęsknił za tobą i zastanawiał się co robisz. Nigdy nie myślałem o przyszłości, bo wystarczało mi, że w niej byłaś. Nie myślałem o studiach, pracy albo założeniu rodziny. Przyszłość była tobą, a ty byłaś przyszłością. Nie wiem co zrobię, i nie chcę wiedzieć.
-Louis...- powiedziała ze łzami w oczach.- obiecaj mi coś.
Wyciągnęła ku mnie mnie trzęsącą się rękę i pokazała mały palec. Zjechałem na pobocze i ująłem jej palec.
-Obiecaj mi..., że nie będziesz próbował odebrać sobie życia. Że się ożenisz i będziesz szczęśliwy, ale proszę cię, nigdy nie próbuj mnie zapomnieć. Nikt nie powiedział, że wybranie dobrej ścieżki nie będzie bolało, a zapominanie jest jak wyzbywanie się wspomnień. Może to egoistyczne z mojej strony, ale ja nie chcę, abyś o mnie zapomniał.
Nachyliła się ku mnie i delikatnie pocałowała.
-Obiecuję.- wyszeptałem przy jej ustach.

W zoo zachowywała się, jakby tamtej rozmowy nie było. Nigdy nie płakała. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości. Nigdy mnie nie pocałowała. Miała rację, nie mogę jej zapomnieć, chociaż to boli. Nigdy nie przestanie boleć, bo gdy umiera twój przyjaciel, członek rodziny czy ukochana osoba to tak, jakby umarła część ciebie. Jest różnica pomiędzy osobami, które od ciebie odeszły z własnej woli, a osobami, które nigdy nie chciały tego zrobić. Niestety, ale pech chciał, żeby to najważniejsze dla nas osoby raniły nas najbardziej, choć wcale tego nie chcą.
Spacerowaliśmy pomiędzy wybiegami zwierząt trzymając się za ręce i śmiejąc z kiepskich kawałów. Usiedliśmy na ławce koło małp i budki z lodami. Kupiłem nam po rożku i zaczęliśmy wpatrywać się w zwierzęta chodzące w te i we wte.
-Są trochę jak ty.- zaśmiała się.
-Co? Dlaczego?
-No wyglądasz trochę jak małpa.
-Dzięki, uwielbiam twoje komplementy.
-Wiesz co sprawi, że nie będziesz tak wyglądać? Naszyjniki przyjaźni!
-Chyba już ustalaliśmy, że...
-Jutro wracam do domu.- spojrzała na mnie błagalnie, ze smutkiem w oczach.
Westchnąłem i wstałem.
-Zobaczymy wszystkie zwierzęta i możemy iść do sklepu...
Zapiszczała z radości, objęła mnie za szyję i powoli ruszyliśmy ścieżką.
Słońce przebijające się przez liście rzucało na jej promienną twarz zieloną poświatę. Uśmiechała się i prosiła, żebym kupił jej żyrafę, lemura, lwa i tak dalej.
Spędziliśmy dobre pięć godzin oglądając zwierzaki i do sklepu dotarliśmy dopiero przed szóstą. Lucy wybrała dwa naszyjniki, których zawieszki przypominające aniele skrzydła miały magnesy i razem tworzyły serce z napisem best friends. Lekko speszony zapłaciłem i poszliśmy na gorącą czekoladę do jednej z kafejek. Lucy rozpakowała naszyjniki, zapięła mi ten z napisem best i podała drugi. Zebrała włosy z boku głowy, rozpiąłem naszyjnik, założyłem na jej szyję i zapiąłem. Uśmiechnęła się na ten widok i odgarniając włosy z powrotem wzięła spory łyk czekolady. Podałem jej chusteczkę, chociaż z wąsami przypominała słodkiego kociaka.
Trafiliśmy na dzień z karaoke, a moja księżniczka kochała karaoke. Nie mogła się pochwalić anielskim głosem, ale jej wkład emocji w każdy utwór rekompensował brak talentu. Nie dopuściła nikogo do mikrofonu i urządziła swój prywatny koncert, śpiewając przez kolejne dwie godziny. Ostatnia piosenka była duetem, więc ogłosiła reszcie klientów, że teraz zaśpiewa z nią niezwykle utalentowany, cudowny chłopak, który podbił jej serce. Wzruszony ruszyłem na scenę i wziąłem drugi mikrofon. Doskonale znałem tę piosenkę, na zajęciach muzycznych uczyliśmy się z Sophie jej melodii i wygraliśmy konkurs dla par.
Rozbrzmiała muzyka i popłynęły słowa, które tak trafnie pasowałī do mojej obecnej sytuacji. O śmierci, trwałej więzi i miłości tak mocnej, że śmierć nie jest w stanie stanąć jej na drodze. Zmarła ukochana zjawia się pod postacią anioła w snach ukochanego i razem namawiają Śmierć na zabranie także i jego. Po wielu błaganiach w końcu są razem.
Gdyby ta piosenka mogła zabrać mnie do Lucy... Niestety, świat tak nie funkcjonował, nie funkcjonuje i nie będzie funkcjonował. Koniec. Kropka. Skończyliśmy śpiewać i wyszliśmy z kawiarni.
Zanim wrócimy do domu, chciałem obejrzeć gwiazdy tak, jak należy to robić. Wróciliśmy do parku i doszliśmy do zamkniętej już wypożyczalni łódek.
-Louis, co ty chcesz zrobić?
Wyciągnąłem wygięty drut z kieszeni, otworzyłem schowek i wyciągnąłem na wodę jedną z łódek. Z łobuzerskim uśmiechem podałem jej dłoń, a ona niepewna weszła do łódki. Wypłynęliśmy na środek stawu, schowałem wiosła do łódki i powiedziałem Lucy, aby położyła się koło mnie. Do tej części parku niewiele świateł dochodzi, jedynie gwiazd i księżyca, a dzisiaj widoczność była świetna.
-Są takie piękne.- westchnęła. Przytuliłem ją do siebie i nucąc przy jej uchu naszą piosenkę podziwiałem z nią gwiazdy.- nie uważasz, że to cudowne? Nie ważne gdzie jesteśmy, co czujemy lub w jakiej sytuacji aktualnie jesteśmy, niebo zawsze będzie takie samo. Cieszę się, że nie ważne gdzie będę, będę mogła patrzeć na to samo niebo co ty.
Pocałowałem ją w czoło i powiedziałem:
-Ja też, Lucy. Ja też.
Chociaż niedługo ona sama miała dołączyć do podziwianych przeze mnie gwiazd.

Przysnęliśmy w tej łódce, więc w pośpiechu wstawiałem ją z powrotem do środka schowka i razem z Lucy wracałem do samochodu. W domu od razu padliśmy na łóżko, nie trudząc się o przebranie w piżamę. Może nie miałem siły myśleć przed snem, ale te słowa nawiedzały mnie w koszmarach.
Jeden dzień. Jeden dzień. Jeden dzień.
Jutro

Czwartek, 18 czerwca 2015

Dzisiaj obudził nas dzwonek do drzwi. Zerwałem się z łóżka i otworzyłem. Stałą w nich nasza sąsiadka, która ledwo co widziała i miała w domu około dwudziestu kotów.
-Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc?- powiedziałem z wymuszoną uprzejmością.
-Są twoi rodzice?
-Nie.
-Dlaczego?
-To przez śmierć mojej przyjaciółki. Niech pani wróci za trzy dni.
-Dobrze. Dziękuję.
Wróciłem do przerażonej Lucy i uśmiechnąłem się.
-Nie martw się, to tylko sąsiadka.
-W porządku.- westchnęła.- Która godzina?
Spojrzałem na zegar.
-W pół do jedenastej.
-Wiesz, Louis...- zarumieniła się.- moglibyśmy... Pojechać do tamtej sali muzycznej?
-Po co?
-Chciałabym... Ostatni raz zaśpiewać naszą piosenkę.- spojrzała na mnie smutnymi oczami.
-Och. W porządku.
Zjedliśmy śniadanie, wzięliśmy prysznic i pojechaliśmy do naszej starej sali ćwiczeń.
Bez problemu dostaliśmy się do sali, ona usiadła przy fortepianie, ja wziąłem swoją gitarę i usiadłem na jej stołku, tylko tyłem do fortepianu. Pociągnąłem za strunę, potem kolejne kilka razy i w końcu przeszedłem do właściwej melodii. Włączyła się i zaczęła śpiewać.

Potrzebne mi twoje światło
blask gwiazd, co rozświetli ten mrok
czasem ciemność pozwala mi
lepiej zobaczyć
Błagam sprowadź dla mnie trochę światła
Bym widzieć mogła znów

Dołączyłem się do niej w refrenie.

Skończył się sen
Skończyły się marzenia
Skończył się dzień
Skończyła się nadzieja
a jednak sprawiłaś, że
gwiazdy znów zaczęły lśnić
choć na burzowym niebie
nie widać nic
Kolejna zwrotka przypadła do śpiewania mnie.

Czas mija szybko
Mija, aż wszystko znika
Tak, dobrze jest
Tak dobrze, że aż źle
Więc ukryjmy się wśród gwiazd
śpiewając tę piosenkę.

Refren znów śpiewaliśmy razem, tak jak ostatnią zwrotkę.

Spakuję swoją walizkę
Ty przygotuj nam mapę
Możemy żyć po naszemu
Albo uciekać przed światem

Skończyliśmy grać. Odstawiłem gitarę i ją objąłem, a ona zaczęła cicho płakać, oboje zaczęliśmy płakać. W takich chwilach ludzie myślą o wszystkich wspaniałych, wspólnie spędzonych chwilach. Ja potrafiłem myśleć tylko o tych, które spędzę bez niej i coraz bardziej kurczowo zaciskałem ręce wokoło jej talii. Scałowywałem każdą łzę z jej policzka, licząc na nadejście ulgi.
Minęło sporo czasu, zanim się uspokoiliśmy. Oboje zaczęliśmy się uśmiechać i śmiać z naszego załamania, choć byliśmy bliscy ponownego.
-Zaśpiewajmy ją jeszcze raz.- powiedziała.
I graliśmy. Jeden, drugi, trzeci, piąty, ósmy, dwudziesty. W kółko graliśmy tę samą piosenkę, aż zaczęły płynąć łzy, ale my ciągle graliśmy i śpiewaliśmy. Za każdym razem tak samo, a jednak inaczej. Z każdą powtórką nasze słowa były coraz bardziej chciwe, zdruzgotane i smutne.
O czwartej pojechaliśmy na obiad do naszej pizzeri, znowu jedliśmy margheritę i ona znowu ubrudziła się sosem. Czas mijał nie ubłagalnie i w końcu musieliśmy wrócić, aby uszykować się na bal. Bez problemu odziałem się w swój strój rycerza, ale Lucy miała niemały problem z poprawnym założeniem sukni. Nałożyła na nią płaszcz z kapturem i przytuleni udaliśmy się do samochodu.
-Nie wydaje ci się to z lekka dziwne?
-Co?- spytałem lekko zdziwiony.
-Zostałeś moim rycerzem, a ja twoją księżniczką.
-Lucy. Dla mnie od zawsze byłaś księżniczką.
-Louis...- powiedziała wzruszona.
Teraz wszystko mnie boli, dochodziła ósma i zostały tylko cztery godziny. Nie można ciągle być szczęśliwym i żyć radośnie, w końcu życie da ci takiego kopa w dupę, że od razu zapominasz co to śmiech i radość. Popadniesz w depresję. Będziesz próbował się zabić. Popadniesz w nałogi. Nikt cię nie uratuje. Nikt ci nie pomoże. Nikt nic nie zrobi, bo mają głęboko gdzieś co się z tobą stanie, bo tym jak ich zostawiłeś. Nie da się zrozumieć bólu osoby, która doznała jakiejś straty albo przeżyła tragiczne wydarzenia, dopóki się go nie doświadczy. Jest pełno osób, które rzekomo rozumieją ten ból i każą ci się wziąć w garść. Ty po prostu nie masz już siły na kolejny dzień, kolejne błędy, kolejne kłamstwa i kolejnych wspaniałych przyjaciół, którzy wbijają ci raz co raz nóż po plecy.
Teraz mógłbym się załamać. Zacząć zadawać pytania i nawoływać do nieba za jakie grzechy to się stało. Tracimy wiele łez w takich chwilach, a jesteśmy świadomi, że nie poprawią sytuacji w żaden sposób.
-Louis?- zapytała Lucy, kładąc mi dłoń na kolanie.- wysiadasz? Chyba się troszkę zamyśliłeś.
-Tak. Przepraszam.
Weszliśmy do budynku i recepcjonista wskazał nam piętro, na którym odbywał się bal. Już dochodziło nas brzmienie muzyki klasycznej. Weszliśmy po szerokich, obitych dywanami schodach i przez wielkie, dębowe drzwi.
Sala była ogromna i zajmowała cztery piętra. Mieliśmy stąd widok na parkiet znajdujący się piętro niżej i do którego prowadziły marmurowe schody. Z sufitu zwieszał wielki, kryształowy żyrandol, a samo sklepienie było pokryte licznymi freskami przedstawiającymi małe aniołki i liczne niewiasty. Ściany były pomalowane złoto perłową farbą i obwieszone wieloma obrazami. Piętro znajdujące się nad parkietem tworzyło wokół niego okrąg i stało tu kilka sof i foteli w kolorze złota, roślin w glinianych doniczkach różnych rozmiarów i stoliki do kawy. Na parkiecie tańczyło sporo par przyodzianych w średniowieczne i wiktoriańskie stroje, a pod północną ścianą stała orkiestra, za którą rozciągał się widok na miasto.
Obsługa zabrała nasze płaszcze i życzyła miłej zabawy. Podałem Lucy dłoń i powoli zeszliśmy po schodach do reszty tańczących. Poruszali się wolno w rytm walca, rozmawiali i komplementowali stroje innych par. Byli to z grubsza dorośli i emeryci, którzy przyszli odpocząć od pracy, dzieci i codzienności. Niestety ja nie potrafiłem tańczyć, więc Lucy musiała mnie prowadzić i pokazywać jak się tańczy.
-To taki prosty taniec, a ty ciągle nie potrafisz załapać rytmu.- zaśmiała się.
-Nigdy nie byłem specjalnie utalentowany.
-Walc nie ma nic do talentu. Tu chodzi o nauczyciela.
-Więc jesteś naprawdę kiepską nauczycielką.
-To ty jesteś kiepskim uczniem.
-Można przystać i na to.- uśmiechnąłem się.
Wieczór przemienił się w noc, słońce zniknęło, a jego miejsce zajął znajomy księżyc. Dzisiaj jego poświata zdawała się być słabsza. Orkiestra jeszcze bardziej zwolniła rytmu i teraz prawie staliśmy w miejscu, przez trzy godziny próbując tańczyć walca. Lucy opadła na kanapę i oświadczyła, że dłużej już nie da rady tańczyć, zmęczył ją trzygodzinny taniec. Przyniosłem nam po szklance soku pomarańczowego i usiadłem koło niej.
-Możesz wracać do domu.- powiedziała cicho.
-Co? Dlaczego?- spytałem zmieszany. Pokazała palcem na zegar, który pokazywał za dziesięć dwunastą.- O nie. O nie, nie, nie, nie. Teraz cię nie zostawię.
Chwyciłem jej ręce i spoważniałem. Ona straciła całą siłę, która pozwala jej dotąd udawać, że wszystko jest w porządku.
-Chodź ze mną.
Nie pytając wstała i wyszła ze mną na dach.
-To jakiś akt samobójczy?- spytała.
-Nie. Spójrz w gwiazdy. Chciałem to z tobą zrobić ostatni raz, zobacz, nawet gwiazdy straciły swój blask, bo odchodzi najjaśniejsza z nich.
Uniosła swoją małą, blond główkę i popatrzyła w miliony świateł. Nie puszczając jej ręki, ukląkłem i wyjąłem z kieszeni pudełeczko.
-Louis...?- skierowała na mnie wzrok i zaniemówiła.
-Lucy.- zacząłem, a łzy już płynęły mi po policzkach.- od kiedy pierwszy raz cię ujrzałem byłem pewien, że jesteś tą jedyną. Nie myliłem się, jesteś tą jedyną. Kocham cię całym sercem, zawsze kochałem i będę kochał. Dlatego proszę cię.
Otworzyłem pudełeczko i wyjąłem pierścionek.
-Proszę cię, uczyć mi tę radość i zostań moją żoną.
Patrzyła na mnie oniemiała, również płakała, ale chyba weszło nam już to w nawyk. Uśmiechnęła się, podała mi dłoń i powiedziała.
-Tak. Tak, tak, tak, tak!
Nałożyłem pierścionek na jej palec i porwałem ją w objęcia. Klęczeliśmy tak przytuleni, radośni i smutni. Po chwili Lucy podniosła głowę z mojej piersi i mnie pocałowała. Nie był to pocałunek taki jak w samochodzie, chwilowy. W ten była wsadzona cała gorycz, smutek, ból, żal i stracone chwile, które mogliśmy przeżyć razem.
Usłyszałem bicie zegarów. Tak oto nadeszła chwila rozstania. Pierś Lucy rozświetliło światło tak jasne, że musiałem odwrócić wzrok.
-Kocham cię Louis.- powiedziała już szeptem. Kiedy znowu na nią spojrzałem, jej już nie było.
-Ja też cię kocham.- wyszeptałem.- Cholera, Lucy! Lucy!
Upadłem na ziemię przybity tą całą historią. Waliłem pięściami w chodnik szlochając i wykrzykując co chwilę jej imię. Tutaj obietnica „póki śmierć nas nie rozłączy” była najgorszą, jaką można sobie złożyć.
Tak oto zostałem sam na balu, jako książę, którego kopciuszek uciekł, nie zostawiając pantofelka. Nie zostawiając żadnego śladu swojej obecności. Nikt nie udowodni, że tu w ogóle była. Podniosłem głowę, w miejscu gdzie przed chwilą była zrobiła się kałuża łez. Spojrzałem na gwiazdy, wśród nich pojawiła się jedna, największa i najjaśniejsza.
Moja Lucy.

Piątek, 18 czerwca 2016

Kochana Lucy
Nie dałem rady przyjść na twój pogrzeb. Od czasu, gdy rok temu zniknęłaś nie wychodziłem z pokoju i siedziałem w nim osamotniony. Może kiedyś zacznę żyć normalnie i dam radę trwać w nim bez ciebie. Jednak myślę, że nie dam rady tego zrobić, dopóki nie pożegnam się z tobą jak należy. Dzisiaj po raz pierwszy odwiedzę cię w twoim nowym ulokowaniu, bo domem tego miejsca raczej bym nie nazwał.
Twój narzeczony, niedoszły mąż i najlepszy przyjaciel
Kocham Cię

Od tamtego dnia zacząłem pisać te listy. Dawały mi pewną ulgę i czułem, że w jakiś sposób z nią rozmawiam. Moje stopy chrzęściły na żwirze cmentarnej ścieżki, a moje serce o mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej, gdy zobaczyłem jej grób. Leżały na nim lilie, ulubione kwiaty Lucy. Przeżegnałem się i położyłem rękę na zimnej płycie.
-Cześć Lucy. Trochę czasu minęło.
Zaśmiałem się w duszy, gadałem do kamienia.
-Strasznie za tobą tęsknię. Dzień bez twojego uśmiechu wydaje mi się stracony, a straconych dni mam już trzysta sześćdziesiąt pięć. Szmat czasu, co? Gdyby tylko nam go tyle dano... Wiem, że teraz jesteś w lepszym miejscu i pewnie patrzysz na to, jaki żałosny się stałem. Nie chcę narzekać, ani się skarżyć. Nie będę też żałował, że w ogóle cię poznałem. Otóż chcę żebyś wiedziała, że to było najlepsze co mnie w życiu spotkało. W swoich listach opowiadałem ci codziennie co robiłem i jak się bez ciebie czuję. Teraz odkryłem, że najgorszym nałogiem człowieka jest drugi człowiek i wiem, że ty stałaś się moim. Lucy, codziennie zapadaliśmy się w tym bardziej, ja i ty. Krzywdziliśmy się wzajemnie nawet o tym nie wiedząc.
Nasza miłość był i jest czymś silniejszym, niż zwykłą miłością. My byliśmy jednością, która została przez przypadek rozdzielona i szukała siebie całe życie. Śmierć jednego z nas była przesądzona od dnia narodzin, cieszę się i żalę, że to byłaś ty. Chociaż teraz strasznie mi się żyje bez ciebie, nie wyobrażam sobie jak ty miałabyś sobie z tym poradzić.
Mam jeszcze przed sobą jeszcze całe życie i mam zamiar zrobić to o co mnie prosiłaś. Żyć szczęśliwie, może nawet się zakochać. Nie mam też zamiaru o tobie zapomnieć, bo wszystkie najlepsze wspomnienia jakie mam, to ty. Dlatego zawsze już będziesz w moim sercu.
Dzisiaj chciałem odwiedzić wszystkie miejsca, w których razem byliśmy. Przeżyć wspomnienia jeszcze raz. Wydaje mi się, że musimy po prostu zaakceptować naszą przeszłość, aby zacząć myśleć o przeszłości.
Westchnąłem.
-Wiesz, Lucy. Ta cała historia nauczyła mnie jednego. Osobom, które odeszły trzeba pozwolić odejść, bo ich ponowna strata boli o wiele bardziej.
Po tych słowach wstałem i oddaliłem się od grobu. Opuściłem cmentarz, wsiadłem do samochodu i pojechałem do parku.
Spacerując pomiędzy drzewami, słuchając śpiewu ptaków i szurania butów po ścieżce zastanawiałem się nad tym, jak potoczyłoby się nasze życie, gdyby tego dnia nie potrąciłby jej samochód. Zapewne nie powiedziałbym jej, że ją kocham, moglibyśmy również nigdy się nie pogodzić. Czasami trudne okoliczności zmuszają nas do różnych zachowań, których możemy żałować lub nie.
Zazwyczaj nie mamy na to odwagi w normalnych okolicznościach i zbieramy się do tego tylko w takich sytuacjach, gdy pozostaje nam określona liczba czasu. Gdybym pierwszego dnia w przedszkolu nie pociągnął Lucy za włosy moglibyśmy być sobie teraz obcy. Gdyby nie ona nie zaczął bym grać na gitarze. Gdyby nie pewne osoby, które biorą czynny udział w naszym życiu, mogłoby być z nami źle. Co by było gdyby ta osoba nigdy się w nim nie pojawiła, bo balibyśmy się zrobić krok w stronę szczęśliwej przyszłości? Trzeba czasem zaryzykować dla własnego dobra.
Trzeba czasem się odważyć.

Koniec