W życiu nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli. Jest to normalna część każdego ludzkiego istnienia. Przecież zawsze mamy szansę na rozwiązanie problemu, przeprosiny za obrazę czy kłótnię, naprawienie zniszczonej przez nas relacji lub przyznanie się do błędu. Co by się stało, gdybyśmy tę szansę stracili?
Lucy
i Louis byli nierozłączni od czasów dzieciństwa, teraz są
najlepszymi przyjaciółmi i wydawało się, że nic nie może ich
podzielić. Do czasu kiedy Lucy powierza mu swoją największą i
najtragiczniejszą tajemnicę, która kilka dni potem krąży po
szkole.
Zawiedziona
i wściekła dziewczyna przychodzi do niego wieczorem, żądając
wyjaśnień. Po kilku godzinach łzawej kłótni wychodzi z domu
przyjaciela, jest już grubo po północy, a lampy uliczne nie
rzucają dzisiaj znajomej dla nich poświaty. W egipskich
ciemnościach kieruje się do domu, który jest tylko kilka przecznic
dalej.
Może
Louis był zły, ale Lucy była dla niego ważna. Jak to możliwe, że
jeszcze nie zauważyła jego uczuć? Wybiegł za nią, z każdą
sekundą coraz bardziej przyspieszając. Poczuł niesamowitą ulgę,
gdy zobaczył ją na końcu ulicy. Szła powoli, co chwilę ocierała
łzy. Krzykną jej imię, Lucy odwróciła się i w tym samym czasie
oblała ją fala światła reflektorów jakiegoś samochodu. Zanim
cokolwiek zdążył zrobić, rozpędzony SUV uderzył w nią z taką
siłą, że poleciała na ścianę sąsiedniego budynku. Kierowca nic
sobie nie zrobił z potrąconego przechodnia, włączył wycieraczki,
aby pozbyć się krwi. Louis patrzył na ciało Lucy, zapłakanej i
zakrwawionej Lucy leżące pod starą kamienicą. Nawet nie zauważył
kiedy do niej dobiegł, wziął ją w ramiona i zaczął kołysać,
mówiąc, że będzie wszystko dobrze. Oczywiste było, że nie jest
dobrze.
I
nie będzie.
Poniedziałek,
15 czerwca 2015
Trzy
dni temu przywieźli Lucy do szpitala. Wczoraj zawieziono ją do
kostnicy. Dzisiaj trzymam jej chłodną dłoń i wpatruję się w jej
pozbawioną życia twarz. Za trzy dni zobaczę ją po raz ostatni,
jako Królewnę Śnieżkę w szklanej trumnie lub Śpiącą Królewnę,
śpiącą na wieki.
Gdybym
nie pozwolił jej wyjść, wybiegł za nią wcześniej, nie zawołał
jej... Byłaby żywa. T przeze mnie Lucy zginęła młodo, zapłakana,
przekonana, że nic dla mnie nie znaczy. A ja nie mogę tego
wyjaśnić, przeprosić, zadośćuczynić, bo ona zginęła.
Ojciec
mówiła, że to była je wina, matka, że byłem za nią
odpowiedzialny, ale mnie nie wini. Za to moja siostra robi mi wyrzuty
co kilka minut. Jestem jej za to ogromnie wdzięczny, bo nie umiem
sobie wybaczyć. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Usłyszałem
dzwonek swojego telefonu. Ulubioną piosenkę Lucy i moją. Z
rozpadającym się sercem odebrałem połączenie od nieznanego
numeru.
-Louis
Stewart, słucham.
-Louis?-
usłyszałem dziewczęcy głos w słuchawce. Dziewczyna musiała być
w wieku Lucy. Kolejne pęknięcie.
-Kto
mówi?
-Nie
wiem jak to wyjaśnić... Musisz przyjechać do szpitala, do którego
mnie przywieziono.
-Nie
mam pojęcia o czym mówisz.
-Louis,
to ja. Lucy.
To
niemożliwe.
-Nie
wiem kim jesteś, ale nie mam nastroju na takie zabawy.
-To
naprawdę ja! Jak mam ci to udowodnić?
-No
nie wiem. Może wstaniesz z umarłych.
-Nie
mogę ci tego tłumaczyć przez telefon! Przyjedź do szpitala.
-Jeśli
się okaże, że dzwonisz po ludziach i z nich żartujesz to lepiej
już pisz testament. Będę za piętnaście minut.
Rozłączyłem
się i otarłem łzy, które po prostu popłynęły. Co ja wyprawiam?
Robię sobie nadzieję na odzyskane mojej Lucy. Westchnąłem,
wyszedłem z kostnicy i wsiadłem do swojego samochodu.
Nawet
nie podała mi numeru gabinetu. To musiał być żart. Zdałem sobie
z tego sprawę dopiero teraz, gdy dotarłem do szpitala i stałem
przed lekko rozdrażnioną recepcjonistką.
-W
czym mogę panu pomóc?
-No...
Ja... około dziesięć minut temu rozmawiałem z jedną z pacjentek,
która kazała mi tu przyjechać...
-To
bardzo wiele wyjaśnia.- prychnęła kobieta.
-Nie
było tu może jakiś dziwnych wydarzeń ostatnio...?
-Cóż...-
zaczęła kobieta.- dziś rano pacjentka, która zapadła w śpiączkę
cztery lata temu nieoczekiwanie się obudziła. Nikt nie potrafi tego
wyjaśnić.
-W
jakim jest pokoju?
-Chyba
nie sądzisz, że ci powiem? I tak za dużo już wiesz.
Położyłem
na blacie banknot stuzłotowy i kobieta wskazała na drugie drzwi po
lewej.
Skinąłem
głową w podziękowaniu i powoli otworzyłem drzwi. Na szpitalnym
łóżku leżała drobna piętnastolatka. Złote loki miała
rozczochrane, oczy duże i szare, a skórę szarą. Patrzyła na mnie
zrozpaczona i przerażona. Usiadłem na stołku koło niej i
popatrzyłem znacząco.
-Teraz
się tłumacz.
-Nie
wiem od czego zacząć. Kiedy tylko się obudziłam przyszedł jakiś
lekarz, to znaczy chyba był lekarzem. Był strasznie blady, miał
długie czarne włosy i lekki zarost...
-Co
jego wygląd ma do mnie?
-Masz
rację, to nie ważne. Usiadł tam gdzie ty i powiedział mi, że
umarłam trzy dni temu. Zaczęłam sobie przypominać naszą kłótnię
i jak potrącił mnie samochód. Dowiedziałam się, że to dzięki
niemu jestem w ciele tej dziewczyny, która i tak nigdy się nie
obudzi.
Mało
mnie obchodzi dlaczego pozwolił mi żyć. Byłam zdruzgotana faktem,
że nigdy cię nie zobaczę i nie przeproszę za tamtą kłótnię.
Nie powinnam była być taka wściekła, bo nasza przyjaźń nie
powinna być mniej ważna od moich sekretów...
-Słuchaj.-
zacząłem.- nie twierdzę, że całkowicie ci wierzę, ale mówisz
tak, jakby to była twoja wina, a nią nie jest. To wszystko...
-Wiedziałam,
że będziesz się obwiniać.- zaśmiała się bez cienia humoru.
Złapałem ją za ręce, kurczowo, bo nigdy więcej nie pozwolę jej
odejść.
-Teraz
możemy być znowu razem, nigdy więcej nie pozwolę cie skrzywdzić.
Wyjedziemy gdzieś...- delikatnie wyciągnęła swoje ręce z moich i
przyłożyła mi je do policzków.
-Louis,
nie powiedziałam ci wszystkiego. Ta dziewczyna ma dom, rodzinę,
która jeszcze nie wie o szczęśliwym przebudzeniu córki. Poza tym,
ja powoli umieram.
-C-co?-
głos mi się znowu łamał. Przez chwilę byłem szczęśliwy,
czułem, że dam radę to naprawić.
-Po
śmierci dusza zostaje wśród żywych na tydzień. Dzisiaj jest
czwarty dzień od mojej śmierci. O północy, za trzy dni wrócę do
swojego ciała, a potem odejdę stąd na zawsze...- mówiła przez
płacz. Chwyciłem ją w objęcia i oboje zaczęliśmy płakać.
-Nigdy
nie chciałem cię stracić! Nie mogę cię stracić znowu! Nie mogę!
-Nie
wiem czy to najlepsze, czy najgorsze co mnie spotkało, że dostałam
szansę na pożegnanie.- wyszlochała.
-Całe
życie to chyba najgorsze co nas spotkało. Lucy.
Podniosła
głowę i spojrzała mi w oczy. Wcześniej jej oczy były niebieskie,
piękne jak ocean, teraz widzę w nich tylko szarą rzeczywistość.
-Kocham
Cię.
Wciągnęłam
powietrze ze świstem i mocno się do mnie przytuliła.
-Ja
też cię kocham. Kochałam. I będę kochać.
Siedzieliśmy
tak przytuleni do siebie. Trzymałem moją Lucy, żywą, ale umarłą.
Powoli znikającą z tego świata. Byłem niezmiernie szczęśliwy,
że oboje czuliśmy to samo. Teraz na zawsze będziemy razem. Na
zawsze, czyli trzy dni.
Godzinę
po moim przyjeździe w pokoju pojawił się lekarz. Był to ten sam
człowiek, o którym wcześniej mówił Lucy. Pozwolił mi ją zabrać
i już dwadzieścia minut później byliśmy w moim domu. Było tu
pełno jej rzeczy, których rodzina nie zdążyła jeszcze zabrać.
Usiadła na moim łóżku i zaczęła się rozglądać po pokoju,
jakby była tu pierwszy raz.
-Co
chciałabyś robić?
-Jest
pełno rzeczy, które chciałabym zrobić, ale pierwsze w kolejce
jest zapomnienie o śmierci. Bawmy się tak, jakbym wcale nie umarła.
-Więc
na dzisiejsze popołudnie proponuję spacer po parku, gdzie
przepłyniemy się łódką po stawie, wycieczkę do parku rozrywki i
romantyczną kolację w mcdonaldzie.
-Brzmi
baardzo romantycznie.
-Staram
się jak mogę.
Podałem
jej ramię i wyszliśmy z mieszkania. Założyła przewiewną
sukienkę w kwiaty, którą miała po babci. Był to jeden z powodów,
dla których tak ją kochałem. Nie przeszkadzało jej pokazywanie
się z rodziną, żartowanie z nimi czy noszenie ich ubrań.
Większość, które nosiła były po jej matce lub ode mnie, bo
wszystkie swoje pieniądze przeznaczała dla domów dziecka. A ile
miała lat? Piętnaście. Potrafiła dostrzec całe piękno życia i
natury, którego ja, tylko dwa lata starszy chłopak, nie potrafiłem.
Wszyscy mówili, że jest dziecinna i powinna spoważnieć, a to
właśnie oni dorośli zbyt szybko. Nie obchodziło ją co pomyślą
ludzie, wiedziała, że swoje trzeba przeżyć jak najlepiej, bo
życie jest kruche i krótkie. Nadal to wie, a ja doceniam to
wszystko dopiero teraz. Twierdzisz, że doceniasz to co masz. Bzdura.
Musimy coś stracić, aby w pełni zobaczyć tego wartość. Tęsknię
za nią, a stoi obok mnie. Mam świadomość tego, że jest daleko i
prawdziwa nigdy nie wróci. Odpędziłem od siebie te myśli i
wpadłem na genialny pomysł.
-Co
ty na to, abyśmy poznali się od nowa?
-Słucham?-
wydała się zdziwiona.
-No
wiesz. Wpadłem na ciebie, gdy wychodziłem ze szpitala i od razu się
zakochałem. Po wielu błaganiach dałaś się namówić na wspólny
wieczór, a ja chcę cię jak najlepiej poznać, bo za trzy dni
wracasz do rodziny w Niemczech.
-Ooch.
No tak, wyglądałeś uroczo, gdy tak błagałeś. Przypomnij mi
swoje imię, proszę.- uśmiechnęła się.
-Jestem
Louis Stewart.- stanąłem przed nią i ująłem jej dłoń składając
na niej pocałunek.- twój książę na białym rumaku. Powiedz mi
księżniczko, ja się zwiesz?
-Lucy
Bracken, i nigdy więcej nie nazywaj mnie księżniczką.
-Dobrze
księżniczko.- wyszczerzyłem zęby na widok jej miny i poszliśmy w
stronę parku.
Słońce
powoli chyliło się ku zachodowi, a liście skąpane w promieniach
nabierały złotego odcienia. Lucy przytulała się do mojego boku, a
nasze kroki chrzęściły na żwirowej ścieżce. Cały czas nuciła
naszą piosenkę.
-Wiesz...
Lucy. Kiedyś miałem wspaniałą przyjaciółkę.
-Tak?-
spojrzała na mnie uśmiechnięta.
-Tak.
Była cudowna. Kiedy miała trzynaście lat chodziła na zajęcia
muzyczne, a ja razem z nią. Ona grała na fortepianie, a ja na
gitarze. Dwa lata wcześniej próbowała mi wcisnąć bransoletki
przyjaźni, ale jestem facetem, więc nie jarały mnie ozdóbki. Co
kilka tygodni to sobie przypominała i mi wytykała, że nie możemy
być najlepszymi przyjaciółmi na zawsze, bo nie mamy bransoletek.
Pewnego razu przypomniała sobie na zajęciach, więc wpadłem na
pomysł, aby napisać piosenkę. Od tego czasu zawsze graliśmy ją,
gdy byliśmy smutni, weseli czy chcieliśmy się wyładować.
Najpiękniejsze było to, że zawsze brzmiała troszeczkę inaczej,
bo nasze emocje robiły różne dziwne rzeczy z naszymi głosami. I
tak sobie graliśmy, ona na fortepianie, ja na gitarze, razem
śpiewając piosenkę, która połączyła nasze serca w jedno.
Kiedy
opowiadałem jej tę historię wpatrywałem się w promienie słońca
malujące taflę wody na różowy i pomarańczowy kolor, w liście
kołyszące się lekko w rytm naszych oddechów i nasze odbicia,
które co chwilę się rozmazywały i wracały do pierwotnego
kształtu. Zbyt boleśnie przypominało to życie. Spojrzałem na
Lucy. Wycierała oczy.
-To
piękna historia.
-Mam
wrażenie, że Lucy ciągle tu ze mną jest, a mimo to strasznie za
nią tęsknię.
Położyła
mi rękę na piersi.
-Ona
zawsze będzie w twoim sercu.
Podeszliśmy
do mężczyzny, który wynajmował łódki, zapłaciłem i
wypłynęliśmy na jezioro. Wiatr wspaniale rozwiewał jej włosy,
które ona ciągle poprawiała. Czasem się z nią drażniłem i
kołysałem łódką. Siedziała naprzeciwko mnie i chłonęła
otaczający nas krajobraz, jak to zawsze robiła, gdy chodziliśmy do
parku, lasu czy nad jezioro. Teraz chciała go po prostu zapamiętać
i doskonale to rozumiałem.
Godzina
minęła niezwykle szybko, znowu staliśmy na lądzie, a Lucy lekko
kołysała się na boki. Chwyciła mnie pod ramię i skierowaliśmy
się do parku rozrywki. Po drodze kupiłem nam po shake'u, a ona
opowiadała mi swoją historię kiedy ze swoim przyjacielem pojechali
na wieś, biegali po polach i nagle pojawił się dzik. Pamiętałem
tę historię, złamałem wtedy nogę, weszliśmy na drzewo, żeby
uciec, a gdy próbowałem zejść poślizgnąłem się i spadłem. A
ona na mnie. Śmialiśmy się na te wspomnienia.
Lucy
chciała się przejechać na każdej możliwej atrakcji, więc
obchodziliśmy wszystko po kolei. Samochodziki, kolejkę górską,
trampoliny, wielkie wieże, salon luster... Przez całą wycieczkę
koło tych luster narzekała na to, że jest gruba. Chyba zapomniała
jak działają te lustra. Ostatnie było strzelanie do celu. Pokazała
mi wielką pluszową pandę, którą miałem jej wygrać. Dopiero za
piątym razem udało mi się trafić w sam środek tarczy, a i tak to
ja musiałem taszczyć tego miśka.
-Jestem
głodna.- stwierdziła.- gdzie mnie zabierzesz?
-Do
mc...
-Może
do jakiejś restauracji...? Ta jest w porządku!- wskazała na naszą
ulubioną pizzerię. Pokiwałem głową. Było już ciemno, gdy
zamówiliśmy dużą margheritę. Lucy od zawsze jadła tylko tą.
Rozmawialiśmy
o wszystkim co przychodziło nam do głowy. Pogoda. Jedzenie. Hobby.
Ulubiony kolor, wykonawca, film. Lucy kochała książki. Wystarczyło
wkroczyć na ten temat, a ona pięknie streszczała całą książkę.
Nawet wszystkie, które przeczytała. Dziewczyna często wciskała mi
jakieś książki i kazała czytać, a gdy odmawiałem robiła się
czerwona i odwracała do mnie plecami dopóki nie zacznę czytać.
Zawsze była urocza.
Nie
mogę powiedzieć, że posiadała kobiecy wdzięk, bo tej cechy nigdy
nie miała. Pożarła prawie całą pizzę, wszędzie nabrudziła i
miała na twarzy wąsy od sosu. Zacząłem się z niej śmiać i
podałem serwetkę.
Po
jedenastej byliśmy już u mnie w domu. Założyła moją starą
koszulkę i spodnie od piżamy, a ja włączyłem nasz ulubiony
horror. Usadowiła się koło mnie, owinęła w kokon kocem i oparła
głowę na moim ramieniu co chwilę chrupiąc popcornem.
Trzy
dni. Trzy dni. Trzy dni.
Wtorek,
16 czerwca 2015
-Wstawaj
leniu jeden.- Lucy wylała na mnie wiadro zimnej wody, co robiła
zawsze, gdy nie obudziłem się przed jedenastą. Przetarłem oczy
dłonią i przeczesałem mokre włosy powoli podnosząc się do
pozycji siedzącej. Ciągle trzymała wiadro nad głową, miałem
około dziesięć sekund na wstanie z łóżka albo mi nim przywali,
zdążyłem się o tym kilka razy przekonać. Powoli doczłapałem
się do łazienki, wziąłem szybki prysznic i ubrałem luźną,
ciemnozieloną koszulkę i sprane dżinsy.
Lucy
siedziała na moim łóżku, ubrana w plisowaną spódniczkę w
kropki i wciśniętą w nią żółtą bluzkę. W dłoniach trzymała
ulotkę balu, na który mieliśmy razem pójść. Usiadłem koło
niej i podała mi papier.
-Co
ty na to?- spytała, patrząc na mnie wzrokiem smutnego szczeniaczka.
Wzruszyłem
ramionami.
-Jeśli
cię to uszczęśliwi to chętnie z tobą pójdę.
Lucy
zawsze chciała iść na bal tematyczny, męczyła mnie o to od
trzech lat, ale dopiero w tym roku by ją wpuszczono.
-Jest
w czwartek wieczorem, jutro możemy iść wypożyczyć stroje. Masz
samochód?
-Mam...-
z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego.
-Pojedźmy
nad morze!
-Lucy,
nie wydaje mi się...
Ale
ona już zaczęła skakać z radości po pokoju i w pośpiechu
pakować rzeczy. Westchnąłem i poszedłem do gabinetu ojca, aby
znaleźć mapę. Nad morze nie mieliśmy daleko, około dwóch godzin
jazdy. Mój wzrok spoczął na zdjęciu naszych rodzin. Zaśmiałem
się bez humoru, ciekawe jakby zareagowali, gdyby dowiedzieli się,
że syn wagaruje i szlaja się po mieście z porwaną ze szpitala
piętnastolatką cztery dni po śmierci swojej najlepszej
przyjaciółki, w dodatku wydając na nią pełno pieniędzy.
Wróciłem do pokoju i dostałem w twarz torbą Lucy.
-Nie
musiałaś być taka delikatna.- powiedziałem.
-Wyczuwam
sarkazm.- zaśmiała się i chwyciła mnie za wolną rękę.-
chodźmy, muszę spędzić nad morzem jak najwięcej dzisiejszego
dnia!
Kiedy
dojechaliśmy dochodziła czternasta. Wzięliśmy torbę z samochodu
i poszliśmy na pustą plażę. Lucy ciągle się śmiała i sypała
piaskiem na wszystkie strony zachwalając tutejsze widoki. Fale mocno
uderzały o brzeg, zostawiając za sobą wodorosty i muszle, które
zaraz zabierały z powrotem. Rozłożyliśmy ręczniki i parasol i
poszliśmy do wody. Lucy stanęła po kostki w wodzie i przeszedł ją
dreszcz.
-Z-zimna.-
objęła się ramionami.
-Tak
uważasz?- zaśmiałem się. Spojrzała na mnie niepewnie i zaczęła
się cofać. Powoli szedłem w jej kierunku, fale moczyły mi
nogawki, a ciepły wiatr rozwiewał włosy.
-Louis,
nie patrz tak na mnie.
Doskoczyłem
do niej w trzech susach i porwałem w ramiona, po czym zacząłem
wchodzić na głębszą wodę.
-Co
ty robisz?- próbowała udawać przerażoną, ale śmiech zagłuszał
panikę. Mocniej objęła mnie za szyję i wtuliła twarz w klatkę
piersiową.- wracaj do brzegu!
Woda
sięgała mi pasa, gdy się zatrzymałem. Zanim Lucy zdążyła o
cokolwiek zapytać rozluźniłem nogi i oboje wpadliśmy do wody.
Wynurzyłem się i zacząłem śmiać na widok jej miny.
-Chciałeś
nas zabić.
-Chciałem
być mokry.
-A
dlaczego ja też miałam być?
-Żadna
czynność nie potrafi przynieść mi radości, gdy robię ją bez
ciebie.- pocałowałem ją w czoło i poszedłem na brzeg.
Usiadłem
na piasku, a Lucy usadowiła się pomiędzy moimi nogami i oparła
głowę na mojej piersi.
-Mam
wodorosty pod bluzką.- poskarżyła się.
-Mogę
je wyciągnąć.
-Poradzę
sobie.- uśmiechnęła się.- ulepmy bałwana.
Spojrzałem
na nią zdziwiony. Znowu się uśmiechnęła, wstała i zrobiła małą
kulkę z piasku, po czym rzuciła nią we mnie. Uchyliłem się i sam
zacząłem lepić swoją.
-Piasek
jest na zastępstwo śniegu! Ale nie mieliśmy robić bitwy na
śnieżki, tylko lepić bałwana.
-Jak
sobie pani życzy.
Pomogłem
jej ulepić trzy spore kule i postawić na sobie. Podczas gdy ja
szukałem patyków na ręce i nos, Lucy zbierała muszle i wodorosty,
aby zrobić oczy, usta, guziki i włosy.
Prezentował
się nieźle z oklapłymi, zielonymi włosami i biało różowymi
oczami.
-Przydałby
mu się pantene.- wyszczerzyła się do mnie. Przechyliłem głowę
na bok i zaśmiałem.
Zdecydowaliśmy
się jeszcze na zbudowanie zamku, puszczanie kaczek, łowienie ryb i
szukanie pereł w muszlach małż. O dwudziestej poszliśmy do
smażalni ryb i zjedliśmy po dorszu z frytkami. Podczas jedzenia
Lucy zaproponowała pójście do kina. Poszliśmy do samochodu i
kupiliśmy bilety na jedną z ckliwych komedii romantycznych, w
których na końcu zawsze wszyscy żyją długo i szczęśliwie.
Lucy
przez cały film siedziała do mnie przytulona i zaciekawiona
oglądała film. Ja nawet nie słuchałem, pogrążony w myślach
wsłuchiwałem się w brzmienie mojego serca, które z każdą
godziną bardziej krwawiło. Jak mogłem nie myśleć o tym, że
zaraz, w mgnieniu oka ona umrze? Znowu? Kiedy się w niej zakochałem,
pomyślałem, że pojawi się inna, ładniejsza, o lepszej figurze,
lepszy model. Teraz mam ochotę puknąć się w głowę. Nie ma
piękniejszej dziewczyny od Lucy. Nie ma takiej, która ma
cudowniejszy śmiech, wspanialszy uśmiech czy piękniejsze oczy od
mojej Lucy. Żadna nie dorównuje jej urodą, figurą czy
charakterem, bo ona jest po prostu idealna.
Wielu
ludzi szuka ideałów lub uważa za ideał zwykłych ludzi, którzy
urodzili się ładniejsi lub tacy się stali po operacjach
plastycznych. Oceniają ludzi z wyglądu i wyrabiają sobie opinię z
plotek i własnych podejrzeń, zamiast poznać daną osobę. Wolą
wierzyć w kłamstwa, bo niestety, ale teraz prawdą jest to, w co
każdy wierzy, a nie to, co jest prawdziwe.
Nie
mogę uwierzyć, że kiedyś myślałem tak jak oni. Lucy nie jest
moją zabawką, którą wyrzucę, gdy trafi się lepsza. Ona jest
moją duszą, moim sercem, moim ciałem i wszystkim co dla mnie
najważniejsze. Nie będzie nikogo po Lucy, bo ona zabierze moje
serce ze sobą do grobu.
-Jak
ci się podobał film?- spytała. Potarłem brodę i uśmiechnąłem
się lekko.
-Chyba
zasnąłem.
-No
wiesz...
Popatrzyła
w niebo i wciągnęła głośno powietrze. Gwiazdy błyszczały na
niebie tworząc morze świateł otaczające cały wszechświat.
Podeszliśmy do samochodu i usiedliśmy na masce. Niebo odbijało się
w jej oczach jak w lustrze. Ona patrzyła na gwiazdy i zachwycała
się ich blaskiem, one patrzyły na nią i chwaliły jej urodę,
zastanawiając się przy tym co tak wspaniała dziewczyna robi ze
mną. Ja wpatrywałem się w jej ciągle uśmiechnięte usta,
delikatnie całowałem jej nos, policzki, skroń i uszy, starając
się zapamiętać każdy detal jej twarzy.
Byliśmy
w domu kilka minut przed północą. Dzisiaj nie oglądaliśmy
filmów, Lucy położyła się koło mnie na łóżku i już po
chwili spała. A ja? Ciągle powtarzałem te dwa słowa.
Dwa
dni. Dwa dni. Dwa dni.
Środa,
17 czerwca 2015
Kiedy
się obudziłem leżałem na podłodze, a Lucy słodki chrapiąc
rozłożyła się na łóżku. Wstałem i poszedłem do kuchni,
wyciągnąłem jajka i zacząłem smażyć jajecznicę. Spojrzałem
na zegarek, było wpół do dziesiątej. Sophie weszła do kuchni
pięć minut później zwabiona zapachem gotowanego jedzenia.
Przecierała zmrużone oczy i poprawiała potargane włosy. Podeszła
do lodówki i napiła się mleka z kartonu, po czym usiadła przy
stole.
-Co
cię natchnęło do robienia śniadania?- spytała zaspanym głosem.
-Widok
śliny rozmazanej na twojej uroczej buzi i wzrok zombie. Było warto.
Wzięła
podkładkę ze stołu i rzuciła nią we mnie mrucząc coś pod
nosem. Podsunąłem jej pod nos talerz i zajęła się jedzeniem.
Podniosła głowę znad talerza, nałożyła trochę jajecznicy na
widelec i strzeliła nią we mnie.
-Dlaczego
marnujesz moje jajka?
-To
nie ma żadnego związku z twoimi jajkami.- zaprzeczyła chichocząc.
-Skro
sam je rozbiłem i usmażyłem to są moje.
-Na
wieki wieków. Spoczywajcie w pokoju jajka Louisa.- pokłoniła się
przed jedzeniem i parsknęła śmiechem. Dopiero teraz zrozumiałem o
co jej chodziło, więc zmieszany jej reakcją zawtórowałem jej
śmiechem.
Wypożyczalnia
strojów była była kilkanaście minut od mojego domu, zaparkowałem
obok i weszliśmy do sklepu. Sprzedawczyni miło nas powitała i
spytała czego szukamy. Wyjaśniliśmy tematykę balu, ona
podekscytowana porwała Lucy, a mnie wskazała jeden stojak
obwieszony wszelkimi strojami wiktoriańskimi i średniowiecznymi.
Wybrałem strój rycerza w kolorze popiołu z naszytym na piersi
złoto czerwonym herbem. W komplecie była pochwa z plastikowym
mieczem i peleryna. Usiadłem w kostiumie na krześle i czekałem na
powrót pani mego serca i jej służącej. Kiedy tylko usłyszałem
ich kroki poderwałem się z krzesła, jednak na widok Lucy znowu na
nie opadłem.
Nie
było słów, które określiłyby jej piękno. Miała na sobie białą
suknię, zwężoną pod piersiami i w tym miejscu przewiązaną
złotym pasem. Od zwężenia zaczynała się szeroka spódnica, która
się za nią ciągnęła i zdobiły ją dwa złote pasy pośrodku.
Rękawy miała do łokci, a doszyty do nich materiał sięgał za jej
dłonie. Na rozpuszczonych włosach nosiła złoty diadem.
Uśmiechnęła się na mój widok i podparła się o boki.
-Wyglądasz
nieźle.
-Dzięki.-
wydusiłem.
-Myślisz,
że mogę tak iść?
-Przyćmienie
wszystkich innych masz zagwarantowane. Wyglądasz pięknie.
Zakręciła
się i zaśmiała.
-Dziękuję.
Postanowiłeś być moim rycerzem?
-Przez
resztę swojego życia. Tak.
Podniosłem
się i ucałowałem jej obie dłonie.
-Ślubuję.
Przebraliśmy
się z powrotem w swoje ubrania, zapłaciłem za kostiumy i wyszliśmy
z wypożyczalni.
-Może
przejdziemy się do zoo? Dawno w żadnym nie byłam.
-Pewnie.
-Co
masz zamiar robić kiedy wyjadę?- spytała podczas drogi. Było po
niej widać, że uderzył w nią czas, który nam został.
-Przez
chwilę nie będę udawać. Nie mam pojęcia Lucy co zrobię bez
ciebie. Przez całe swoje życie zajmowałem się tobą, od dziecka.
Nie oczekuj ode mnie, że zapomnę. Niestety, ale ciężko jest
zapomnieć ludzi, którzy dali nam tak wiele do zapamiętania. Przez
całe dnie i noce będę o tobie myślał, tęsknił za tobą i
zastanawiał się co robisz. Nigdy nie myślałem o przyszłości, bo
wystarczało mi, że w niej byłaś. Nie myślałem o studiach, pracy
albo założeniu rodziny. Przyszłość była tobą, a ty byłaś
przyszłością. Nie wiem co zrobię, i nie chcę wiedzieć.
-Louis...-
powiedziała ze łzami w oczach.- obiecaj mi coś.
Wyciągnęła
ku mnie mnie trzęsącą się rękę i pokazała mały palec.
Zjechałem na pobocze i ująłem jej palec.
-Obiecaj
mi..., że nie będziesz próbował odebrać sobie życia. Że się
ożenisz i będziesz szczęśliwy, ale proszę cię, nigdy nie próbuj
mnie zapomnieć. Nikt nie powiedział, że wybranie dobrej ścieżki
nie będzie bolało, a zapominanie jest jak wyzbywanie się
wspomnień. Może to egoistyczne z mojej strony, ale ja nie chcę,
abyś o mnie zapomniał.
Nachyliła
się ku mnie i delikatnie pocałowała.
-Obiecuję.-
wyszeptałem przy jej ustach.
W
zoo zachowywała się, jakby tamtej rozmowy nie było. Nigdy nie
płakała. Nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości. Nigdy mnie nie
pocałowała. Miała rację, nie mogę jej zapomnieć, chociaż to
boli. Nigdy nie przestanie boleć, bo gdy umiera twój przyjaciel,
członek rodziny czy ukochana osoba to tak, jakby umarła część
ciebie. Jest różnica pomiędzy osobami, które od ciebie odeszły z
własnej woli, a osobami, które nigdy nie chciały tego zrobić.
Niestety, ale pech chciał, żeby to najważniejsze dla nas osoby
raniły nas najbardziej, choć wcale tego nie chcą.
Spacerowaliśmy
pomiędzy wybiegami zwierząt trzymając się za ręce i śmiejąc z
kiepskich kawałów. Usiedliśmy na ławce koło małp i budki z
lodami. Kupiłem nam po rożku i zaczęliśmy wpatrywać się w
zwierzęta chodzące w te i we wte.
-Są
trochę jak ty.- zaśmiała się.
-Co?
Dlaczego?
-No
wyglądasz trochę jak małpa.
-Dzięki,
uwielbiam twoje komplementy.
-Wiesz
co sprawi, że nie będziesz tak wyglądać? Naszyjniki przyjaźni!
-Chyba
już ustalaliśmy, że...
-Jutro
wracam do domu.- spojrzała na mnie błagalnie, ze smutkiem w oczach.
Westchnąłem
i wstałem.
-Zobaczymy
wszystkie zwierzęta i możemy iść do sklepu...
Zapiszczała
z radości, objęła mnie za szyję i powoli ruszyliśmy ścieżką.
Słońce
przebijające się przez liście rzucało na jej promienną twarz
zieloną poświatę. Uśmiechała się i prosiła, żebym kupił jej
żyrafę, lemura, lwa i tak dalej.
Spędziliśmy
dobre pięć godzin oglądając zwierzaki i do sklepu dotarliśmy
dopiero przed szóstą. Lucy wybrała dwa naszyjniki, których
zawieszki przypominające aniele skrzydła miały magnesy i razem
tworzyły serce z napisem best friends. Lekko speszony zapłaciłem i
poszliśmy na gorącą czekoladę do jednej z kafejek. Lucy
rozpakowała naszyjniki, zapięła mi ten z napisem best i podała
drugi. Zebrała włosy z boku głowy, rozpiąłem naszyjnik,
założyłem na jej szyję i zapiąłem. Uśmiechnęła się na ten
widok i odgarniając włosy z powrotem wzięła spory łyk czekolady.
Podałem jej chusteczkę, chociaż z wąsami przypominała słodkiego
kociaka.
Trafiliśmy
na dzień z karaoke, a moja księżniczka kochała karaoke. Nie mogła
się pochwalić anielskim głosem, ale jej wkład emocji w każdy
utwór rekompensował brak talentu. Nie dopuściła nikogo do
mikrofonu i urządziła swój prywatny koncert, śpiewając przez
kolejne dwie godziny. Ostatnia piosenka była duetem, więc ogłosiła
reszcie klientów, że teraz zaśpiewa z nią niezwykle utalentowany,
cudowny chłopak, który podbił jej serce. Wzruszony ruszyłem na
scenę i wziąłem drugi mikrofon. Doskonale znałem tę piosenkę,
na zajęciach muzycznych uczyliśmy się z Sophie jej melodii i
wygraliśmy konkurs dla par.
Rozbrzmiała
muzyka i popłynęły słowa, które tak trafnie pasowałī do mojej
obecnej sytuacji. O śmierci, trwałej więzi i miłości tak mocnej,
że śmierć nie jest w stanie stanąć jej na drodze. Zmarła
ukochana zjawia się pod postacią anioła w snach ukochanego i razem
namawiają Śmierć na zabranie także i jego. Po wielu błaganiach w
końcu są razem.
Gdyby
ta piosenka mogła zabrać mnie do Lucy... Niestety, świat tak nie
funkcjonował, nie funkcjonuje i nie będzie funkcjonował. Koniec.
Kropka. Skończyliśmy śpiewać i wyszliśmy z kawiarni.
Zanim
wrócimy do domu, chciałem obejrzeć gwiazdy tak, jak należy to
robić. Wróciliśmy do parku i doszliśmy do zamkniętej już
wypożyczalni łódek.
-Louis,
co ty chcesz zrobić?
Wyciągnąłem
wygięty drut z kieszeni, otworzyłem schowek i wyciągnąłem na
wodę jedną z łódek. Z łobuzerskim uśmiechem podałem jej dłoń,
a ona niepewna weszła do łódki. Wypłynęliśmy na środek stawu,
schowałem wiosła do łódki i powiedziałem Lucy, aby położyła
się koło mnie. Do tej części parku niewiele świateł dochodzi,
jedynie gwiazd i księżyca, a dzisiaj widoczność była świetna.
-Są
takie piękne.- westchnęła. Przytuliłem ją do siebie i nucąc
przy jej uchu naszą piosenkę podziwiałem z nią gwiazdy.- nie
uważasz, że to cudowne? Nie ważne gdzie jesteśmy, co czujemy lub
w jakiej sytuacji aktualnie jesteśmy, niebo zawsze będzie takie
samo. Cieszę się, że nie ważne gdzie będę, będę mogła
patrzeć na to samo niebo co ty.
Pocałowałem
ją w czoło i powiedziałem:
-Ja
też, Lucy. Ja też.
Chociaż
niedługo ona sama miała dołączyć do podziwianych przeze mnie
gwiazd.
Przysnęliśmy
w tej łódce, więc w pośpiechu wstawiałem ją z powrotem do
środka schowka i razem z Lucy wracałem do samochodu. W domu od razu
padliśmy na łóżko, nie trudząc się o przebranie w piżamę.
Może nie miałem siły myśleć przed snem, ale te słowa nawiedzały
mnie w koszmarach.
Jeden
dzień. Jeden dzień. Jeden dzień.
Jutro
Czwartek,
18 czerwca 2015
Dzisiaj
obudził nas dzwonek do drzwi. Zerwałem się z łóżka i
otworzyłem. Stałą w nich nasza sąsiadka, która ledwo co widziała
i miała w domu około dwudziestu kotów.
-Dzień
dobry. W czym mogę pani pomóc?- powiedziałem z wymuszoną
uprzejmością.
-Są
twoi rodzice?
-Nie.
-Dlaczego?
-To
przez śmierć mojej przyjaciółki. Niech pani wróci za trzy dni.
-Dobrze.
Dziękuję.
Wróciłem
do przerażonej Lucy i uśmiechnąłem się.
-Nie
martw się, to tylko sąsiadka.
-W
porządku.- westchnęła.- Która godzina?
Spojrzałem
na zegar.
-W
pół do jedenastej.
-Wiesz,
Louis...- zarumieniła się.- moglibyśmy... Pojechać do tamtej sali
muzycznej?
-Po
co?
-Chciałabym...
Ostatni raz zaśpiewać naszą piosenkę.- spojrzała na mnie
smutnymi oczami.
-Och.
W porządku.
Zjedliśmy
śniadanie, wzięliśmy prysznic i pojechaliśmy do naszej starej
sali ćwiczeń.
Bez
problemu dostaliśmy się do sali, ona usiadła przy fortepianie, ja
wziąłem swoją gitarę i usiadłem na jej stołku, tylko tyłem do
fortepianu. Pociągnąłem za strunę, potem kolejne kilka razy i w
końcu przeszedłem do właściwej melodii. Włączyła się i
zaczęła śpiewać.
Potrzebne
mi twoje światło
blask
gwiazd, co rozświetli ten mrok
czasem
ciemność pozwala mi
lepiej
zobaczyć
Błagam
sprowadź dla mnie trochę światła
Bym
widzieć mogła znów
Dołączyłem
się do niej w refrenie.
Skończył
się sen
Skończyły
się marzenia
Skończył
się dzień
Skończyła
się nadzieja
a
jednak sprawiłaś, że
gwiazdy
znów zaczęły lśnić
choć
na burzowym niebie
nie
widać nic
Kolejna
zwrotka przypadła do śpiewania mnie.
Czas
mija szybko
Mija,
aż wszystko znika
Tak,
dobrze jest
Tak
dobrze, że aż źle
Więc
ukryjmy się wśród gwiazd
śpiewając
tę piosenkę.
Refren
znów śpiewaliśmy razem, tak jak ostatnią zwrotkę.
Spakuję
swoją walizkę
Ty
przygotuj nam mapę
Możemy
żyć po naszemu
Albo
uciekać przed światem
Skończyliśmy
grać. Odstawiłem gitarę i ją objąłem, a ona zaczęła cicho
płakać, oboje zaczęliśmy płakać. W takich chwilach ludzie myślą
o wszystkich wspaniałych, wspólnie spędzonych chwilach. Ja
potrafiłem myśleć tylko o tych, które spędzę bez niej i coraz
bardziej kurczowo zaciskałem ręce wokoło jej talii. Scałowywałem
każdą łzę z jej policzka, licząc na nadejście ulgi.
Minęło
sporo czasu, zanim się uspokoiliśmy. Oboje zaczęliśmy się
uśmiechać i śmiać z naszego załamania, choć byliśmy bliscy
ponownego.
-Zaśpiewajmy
ją jeszcze raz.- powiedziała.
I
graliśmy. Jeden, drugi, trzeci, piąty, ósmy, dwudziesty. W kółko
graliśmy tę samą piosenkę, aż zaczęły płynąć łzy, ale my
ciągle graliśmy i śpiewaliśmy. Za każdym razem tak samo, a
jednak inaczej. Z każdą powtórką nasze słowa były coraz
bardziej chciwe, zdruzgotane i smutne.
O
czwartej pojechaliśmy na obiad do naszej pizzeri, znowu jedliśmy
margheritę i ona znowu ubrudziła się sosem. Czas mijał nie
ubłagalnie i w końcu musieliśmy wrócić, aby uszykować się na
bal. Bez problemu odziałem się w swój strój rycerza, ale Lucy
miała niemały problem z poprawnym założeniem sukni. Nałożyła
na nią płaszcz z kapturem i przytuleni udaliśmy się do samochodu.
-Nie
wydaje ci się to z lekka dziwne?
-Co?-
spytałem lekko zdziwiony.
-Zostałeś
moim rycerzem, a ja twoją księżniczką.
-Lucy.
Dla mnie od zawsze byłaś księżniczką.
-Louis...-
powiedziała wzruszona.
Teraz
wszystko mnie boli, dochodziła ósma i zostały tylko cztery
godziny. Nie można ciągle być szczęśliwym i żyć radośnie, w
końcu życie da ci takiego kopa w dupę, że od razu zapominasz co
to śmiech i radość. Popadniesz w depresję. Będziesz próbował
się zabić. Popadniesz w nałogi. Nikt cię nie uratuje. Nikt ci nie
pomoże. Nikt nic nie zrobi, bo mają głęboko gdzieś co się z
tobą stanie, bo tym jak ich zostawiłeś. Nie da się zrozumieć
bólu osoby, która doznała jakiejś straty albo przeżyła
tragiczne wydarzenia, dopóki się go nie doświadczy. Jest pełno
osób, które rzekomo rozumieją ten ból i każą ci się wziąć w
garść. Ty po prostu nie masz już siły na kolejny dzień, kolejne
błędy, kolejne kłamstwa i kolejnych wspaniałych przyjaciół,
którzy wbijają ci raz co raz nóż po plecy.
Teraz
mógłbym się załamać. Zacząć zadawać pytania i nawoływać do
nieba za jakie grzechy to się stało. Tracimy wiele łez w takich
chwilach, a jesteśmy świadomi, że nie poprawią sytuacji w żaden
sposób.
-Louis?-
zapytała Lucy, kładąc mi dłoń na kolanie.- wysiadasz? Chyba się
troszkę zamyśliłeś.
-Tak.
Przepraszam.
Weszliśmy
do budynku i recepcjonista wskazał nam piętro, na którym odbywał
się bal. Już dochodziło nas brzmienie muzyki klasycznej. Weszliśmy
po szerokich, obitych dywanami schodach i przez wielkie, dębowe
drzwi.
Sala
była ogromna i zajmowała cztery piętra. Mieliśmy stąd widok na
parkiet znajdujący się piętro niżej i do którego prowadziły
marmurowe schody. Z sufitu zwieszał wielki, kryształowy żyrandol,
a samo sklepienie było pokryte licznymi freskami przedstawiającymi
małe aniołki i liczne niewiasty. Ściany były pomalowane złoto
perłową farbą i obwieszone wieloma obrazami. Piętro znajdujące
się nad parkietem tworzyło wokół niego okrąg i stało tu kilka
sof i foteli w kolorze złota, roślin w glinianych doniczkach
różnych rozmiarów i stoliki do kawy. Na parkiecie tańczyło sporo
par przyodzianych w średniowieczne i wiktoriańskie stroje, a pod
północną ścianą stała orkiestra, za którą rozciągał się
widok na miasto.
Obsługa
zabrała nasze płaszcze i życzyła miłej zabawy. Podałem Lucy
dłoń i powoli zeszliśmy po schodach do reszty tańczących.
Poruszali się wolno w rytm walca, rozmawiali i komplementowali
stroje innych par. Byli to z grubsza dorośli i emeryci, którzy
przyszli odpocząć od pracy, dzieci i codzienności. Niestety ja nie
potrafiłem tańczyć, więc Lucy musiała mnie prowadzić i
pokazywać jak się tańczy.
-To
taki prosty taniec, a ty ciągle nie potrafisz załapać rytmu.-
zaśmiała się.
-Nigdy
nie byłem specjalnie utalentowany.
-Walc
nie ma nic do talentu. Tu chodzi o nauczyciela.
-Więc
jesteś naprawdę kiepską nauczycielką.
-To
ty jesteś kiepskim uczniem.
-Można
przystać i na to.- uśmiechnąłem się.
Wieczór
przemienił się w noc, słońce zniknęło, a jego miejsce zajął
znajomy księżyc. Dzisiaj jego poświata zdawała się być słabsza.
Orkiestra jeszcze bardziej zwolniła rytmu i teraz prawie staliśmy w
miejscu, przez trzy godziny próbując tańczyć walca. Lucy opadła
na kanapę i oświadczyła, że dłużej już nie da rady tańczyć,
zmęczył ją trzygodzinny taniec. Przyniosłem nam po szklance soku
pomarańczowego i usiadłem koło niej.
-Możesz
wracać do domu.- powiedziała cicho.
-Co?
Dlaczego?- spytałem zmieszany. Pokazała palcem na zegar, który
pokazywał za dziesięć dwunastą.- O nie. O nie, nie, nie, nie.
Teraz cię nie zostawię.
Chwyciłem
jej ręce i spoważniałem. Ona straciła całą siłę, która
pozwala jej dotąd udawać, że wszystko jest w porządku.
-Chodź
ze mną.
Nie
pytając wstała i wyszła ze mną na dach.
-To
jakiś akt samobójczy?- spytała.
-Nie.
Spójrz w gwiazdy. Chciałem to z tobą zrobić ostatni raz, zobacz,
nawet gwiazdy straciły swój blask, bo odchodzi najjaśniejsza z
nich.
Uniosła
swoją małą, blond główkę i popatrzyła w miliony świateł. Nie
puszczając jej ręki, ukląkłem i wyjąłem z kieszeni pudełeczko.
-Louis...?-
skierowała na mnie wzrok i zaniemówiła.
-Lucy.-
zacząłem, a łzy już płynęły mi po policzkach.- od kiedy
pierwszy raz cię ujrzałem byłem pewien, że jesteś tą jedyną.
Nie myliłem się, jesteś tą jedyną. Kocham cię całym sercem,
zawsze kochałem i będę kochał. Dlatego proszę cię.
Otworzyłem
pudełeczko i wyjąłem pierścionek.
-Proszę
cię, uczyć mi tę radość i zostań moją żoną.
Patrzyła
na mnie oniemiała, również płakała, ale chyba weszło nam już
to w nawyk. Uśmiechnęła się, podała mi dłoń i powiedziała.
-Tak.
Tak, tak, tak, tak!
Nałożyłem
pierścionek na jej palec i porwałem ją w objęcia. Klęczeliśmy
tak przytuleni, radośni i smutni. Po chwili Lucy podniosła głowę
z mojej piersi i mnie pocałowała. Nie był to pocałunek taki jak w
samochodzie, chwilowy. W ten była wsadzona cała gorycz, smutek,
ból, żal i stracone chwile, które mogliśmy przeżyć razem.
Usłyszałem
bicie zegarów. Tak oto nadeszła chwila rozstania. Pierś Lucy
rozświetliło światło tak jasne, że musiałem odwrócić wzrok.
-Kocham
cię Louis.- powiedziała już szeptem. Kiedy znowu na nią
spojrzałem, jej już nie było.
-Ja
też cię kocham.- wyszeptałem.- Cholera, Lucy! Lucy!
Upadłem
na ziemię przybity tą całą historią. Waliłem pięściami w
chodnik szlochając i wykrzykując co chwilę jej imię. Tutaj
obietnica „póki śmierć nas nie rozłączy” była najgorszą,
jaką można sobie złożyć.
Tak
oto zostałem sam na balu, jako książę, którego kopciuszek
uciekł, nie zostawiając pantofelka. Nie zostawiając żadnego śladu
swojej obecności. Nikt nie udowodni, że tu w ogóle była.
Podniosłem głowę, w miejscu gdzie przed chwilą była zrobiła się
kałuża łez. Spojrzałem na gwiazdy, wśród nich pojawiła się
jedna, największa i najjaśniejsza.
Moja
Lucy.
Piątek,
18 czerwca 2016
Kochana
Lucy
Nie
dałem rady przyjść na twój pogrzeb. Od czasu, gdy rok temu
zniknęłaś nie wychodziłem z pokoju i siedziałem w nim
osamotniony. Może kiedyś zacznę żyć normalnie i dam radę trwać
w nim bez ciebie. Jednak myślę, że nie dam rady tego zrobić,
dopóki nie pożegnam się z tobą jak należy. Dzisiaj po raz
pierwszy odwiedzę cię w twoim nowym ulokowaniu, bo domem tego
miejsca raczej bym nie nazwał.
Twój
narzeczony, niedoszły mąż i najlepszy przyjaciel
Kocham
Cię
Od
tamtego dnia zacząłem pisać te listy. Dawały mi pewną ulgę i
czułem, że w jakiś sposób z nią rozmawiam. Moje stopy chrzęściły
na żwirze cmentarnej ścieżki, a moje serce o mało nie wyskoczyło
z klatki piersiowej, gdy zobaczyłem jej grób. Leżały na nim
lilie, ulubione kwiaty Lucy. Przeżegnałem się i położyłem rękę
na zimnej płycie.
-Cześć
Lucy. Trochę czasu minęło.
Zaśmiałem
się w duszy, gadałem do kamienia.
-Strasznie
za tobą tęsknię. Dzień bez twojego uśmiechu wydaje mi się
stracony, a straconych dni mam już trzysta sześćdziesiąt pięć.
Szmat czasu, co? Gdyby tylko nam go tyle dano... Wiem, że teraz
jesteś w lepszym miejscu i pewnie patrzysz na to, jaki żałosny się
stałem. Nie chcę narzekać, ani się skarżyć. Nie będę też
żałował, że w ogóle cię poznałem. Otóż chcę żebyś
wiedziała, że to było najlepsze co mnie w życiu spotkało. W
swoich listach opowiadałem ci codziennie co robiłem i jak się bez
ciebie czuję. Teraz odkryłem, że najgorszym nałogiem człowieka
jest drugi człowiek i wiem, że ty stałaś się moim. Lucy,
codziennie zapadaliśmy się w tym bardziej, ja i ty. Krzywdziliśmy
się wzajemnie nawet o tym nie wiedząc.
Nasza
miłość był i jest czymś silniejszym, niż zwykłą miłością.
My byliśmy jednością, która została przez przypadek rozdzielona
i szukała siebie całe życie. Śmierć jednego z nas była
przesądzona od dnia narodzin, cieszę się i żalę, że to byłaś
ty. Chociaż teraz strasznie mi się żyje bez ciebie, nie wyobrażam
sobie jak ty miałabyś sobie z tym poradzić.
Mam
jeszcze przed sobą jeszcze całe życie i mam zamiar zrobić to o co
mnie prosiłaś. Żyć szczęśliwie, może nawet się zakochać. Nie
mam też zamiaru o tobie zapomnieć, bo wszystkie najlepsze
wspomnienia jakie mam, to ty. Dlatego zawsze już będziesz w moim
sercu.
Dzisiaj
chciałem odwiedzić wszystkie miejsca, w których razem byliśmy.
Przeżyć wspomnienia jeszcze raz. Wydaje mi się, że musimy po
prostu zaakceptować naszą przeszłość, aby zacząć myśleć o
przeszłości.
Westchnąłem.
-Wiesz,
Lucy. Ta cała historia nauczyła mnie jednego. Osobom, które
odeszły trzeba pozwolić odejść, bo ich ponowna strata boli o
wiele bardziej.
Po
tych słowach wstałem i oddaliłem się od grobu. Opuściłem
cmentarz, wsiadłem do samochodu i pojechałem do parku.
Spacerując
pomiędzy drzewami, słuchając śpiewu ptaków i szurania butów po
ścieżce zastanawiałem się nad tym, jak potoczyłoby się nasze
życie, gdyby tego dnia nie potrąciłby jej samochód. Zapewne nie
powiedziałbym jej, że ją kocham, moglibyśmy również nigdy się
nie pogodzić. Czasami trudne okoliczności zmuszają nas do różnych
zachowań, których możemy żałować lub nie.
Zazwyczaj
nie mamy na to odwagi w normalnych okolicznościach i zbieramy się
do tego tylko w takich sytuacjach, gdy pozostaje nam określona
liczba czasu. Gdybym pierwszego dnia w przedszkolu nie pociągnął
Lucy za włosy moglibyśmy być sobie teraz obcy. Gdyby nie ona nie
zaczął bym grać na gitarze. Gdyby nie pewne osoby, które biorą
czynny udział w naszym życiu, mogłoby być z nami źle. Co by było
gdyby ta osoba nigdy się w nim nie pojawiła, bo balibyśmy się
zrobić krok w stronę szczęśliwej przyszłości? Trzeba czasem
zaryzykować dla własnego dobra.
Trzeba
czasem się odważyć.
Koniec